„Zwrócona jak wadliwy towar”: historia dziewczynki, którą oddano z powrotem do domu dziecka – ale serce jednej kobiety nie pozwoliło o niej zapomnieć
Słowo „zwrot” najczęściej słyszymy w sklepach: nie pasuje, nie podoba się, nie działa – oddajemy i bierzemy coś innego. Ludzie przywykli, iż jeżeli coś nie spełnia oczekiwań, można to po prostu oddać. Ale gdy dotyczy to żywego człowieka – dziecka – cała sytuacja zamienia się w bezduszną tragedię, od której krew ścina się w żyłach.
Ola nigdy nie znała rodziny. Od pierwszych dni życia – państwowe łóżeczko, białe ściany domu dziecka, pielęgniarki z przemęczonymi oczami. Pewnego dnia w jej szary świat wdarło się jednak światło. Pojawili się nowi rodzice, zabrali ją do domu, obiecali, iż teraz wszystko będzie inaczej. Dziewczynka była cicha, trochę zamknięta w sobie, ale starała się być jak najlepsza. Nauczyła się, gdzie co leży, mówiła „dziękuję”, „proszę”, sprzątała, siedziała cicho, nie narzucała się. Nie wiedziała, czego dokładnie od niej oczekują, ale bała się popełnić błąd. Bała się wrócić tam, skąd ją zabrano.
Ale to nie wystarczyło. Nowa rodzina gwałtownie zrozumiała, iż dziecko jest „nie takie”. Nie uśmiechała się, nie rzucała w ramiona, nie przytulała. To nie była lalka. Ola przypadkiem usłyszała rozmowę: „No co z nią zrobić? Kamienna twarz, zero radości. Nie czujemy, iż to nasze dziecko. Oddamy”. Słowo „oddamy” uderzyło ją jak policzek.
I tak dziewczynka, jak wadliwa zabawka, znów znalazła się za drzwiami domu dziecka. Nikt nie wytłumaczył jej dlaczego. Po prostu zawieźli i zostawili. Gdyby to był drugi raz w życiu, może by zrozumiała – iż tak się zdarza. Ale to był już drugi raz w jej krótkim dzieciństwie.
Ola nie obwiniała nikogo. Uznała, iż to jej wina. Nie w ludziach, którzy obiecali dom, a potem zmienili zdanie, ale w niej. Musiała być zła. Nie spełniała wymagań.
Tymczasem u kobiety, która kiedyś zabrała Olę, wydarzyła się osobista tragedia. Barbara i jej mąż zdecydowali się na rodzinę zastępczą. Początkowo był wsparciem, ale potem wszystko się zmieniło. Po rozwodzie runęło – brakowało pieniędzy choćby na jedzenie. Łzy, nieprzespane noce, rozmowy z opieką społeczną, rozpacz. Bez sił i środków Barbara oddała Olę z powrotem. Serce pękało, ale wyboru nie było.
Przez cały ten czas nie żyła – wegetowała. Jej dusza została tam, w korytarzu domu dziecka, gdzie zacisnęła zęby i zostawiła dziewczynkę, którą zdążyła pokochać. Aż pewnego dnia, gdy wydawało się, iż wszystko stracone, poszła do lombardu. Złoto, sprzęt, choćby rodzinny pierścionek – wszystko poszło w zamian za gotówkę. Znalazła tanią wynajmowaną kawalerkę, dostała ciężką, ale dobrze płatną pracę i… pobiegła do domu dziecka.
Barbara trzęsła się ze strachu. „Znienawidzi mnie. Zobaczy i odwróci się plecami” – myślała. Ale gdy Ola ujrzała ją w drzwiach – rozpłakała się i rzuciła w jej ramiona. „Czekałam. Wiedziałam, iż wrócisz” – szepnęła dziewczynka.
Od tamtej pory znów są razem. Nie było łatwo. Barbara pracowała na okrągło, w domu skromnie, czasem musiały wybierać między jedzeniem a rachunkami. Ale każdego ranka zaczynało się od tego, iż dziewczynka, wciąż nieufna, zaglądała do pokoju, sprawdzając: czy mama jest?
Barbara nie raz płakała w nocy. Nie ze zmęczenia. Ze wstydu. Do dziś nie może sobie wybaczyć dnia, kiedy zamknęła za Olą drzwi domu dziecka. Wiedziała, iż nigdy więcej tego nie zrobi. choćby gdy zostanie bez grosza. Bo Ola nie jest rzeczą. Nie wadliwym towarem. Jest człowiekiem. Malutkim, delikatnym, który już za dużo przeszedł. I choć świat bywa okrutny, choć są tacy, którzy oddają dzieci jak niepotrzebne buty – ona, Barbara, nie pozwoli, by to się powtórzyło.
Teraz żyją skromnie, ale szczęśliwie. Ola już się uśmiecha. Czasem choćby głośno się śmieje. Zaczęła rysować. Marzy, by zostać malarką. A Barbara znów uczy się marzyć. O małym domku. O nowej pracy. I o tym, by nikt nigdy więcej nie czuł się jak wyrzucona rzecz.