Życie w bloku bywa ciekawe
"Kto mieszka w bloku, ten wie, iż czasami życie z sąsiadami bywa trudne. Szczególnie mam wrażenie, iż jest ciekawie, kiedy obok siebie mieszkają nudzący się emeryci i młode małżeństwa z małymi dziećmi. Tak jest w moim przypadku: mieszkam na osiedlu bloków z lat 70., w których mieszka sporo osób, które wprowadziły się do nich zaraz po wybudowaniu" – opowiada w swojej wiadomości nasza czytelniczka Kamila.
Kobieta opowiada o codzienności i mieszkaniu w starym bloku: "Starsze panie bywają naprawdę kochane, bardzo lubią moje trzy córki, które w tej chwili są w wieku przedszkolnym. Zawsze z nimi rozmawiają, gdy spotykamy się pod blokiem czy na klatce schodowej i przyznają, iż przypominają im własne wnuki, które już urosły.
Mieszkanie z emerytami w sąsiedztwie ma plusy, bo jest raczej cicho i spokojnie, nikt nie urządza imprez. Nie przeszkadza też sąsiadom, gdy u nas dzieci krzyczą albo płaczą. Okazało się, iż jest jednak pewien minus, który wcześniej nie zwrócił mojej uwagi. Mianowicie, starsze panie z przyzwyczajeniami rodem z PRL-u na klatce schodowej urządziły prawdziwą dżunglę".
Kwietniki co pół pietra
Kamila przyznaje, iż rośliny na korytarzu wydawały jej się przyjemne: "Półpiętra między schodami są całkowicie obstawione doniczkami. Mieszkamy na 3. piętrze bez windy, więc codziennie te roślinne zakątki mijamy i jakoś nigdy mi nie przeszkadzały. To choćby miłe, iż na klatce jest zielono, szczególnie iż sąsiadki naprawdę dbają o te kwiaty i wszystkie są bujne i soczyście zielone. Z jakiegoś powodu kojarzy mi się to z przyzwyczajeniami mojej babci i blokami w PRL-u.
Okazało się jednak, iż te rośliny mimo całego uroku, mogą prowadzić do niebezpieczeństwa. Nie zdawałam sobie sprawy, iż takie rzeczy mogą być utrudnieniem, tak samo jak stojące na klatce rowery, hulajnogi i wózki dziecięce. Mnie nigdy nikt nie robił problemu, gdy zostawiałam na samym dole wózek dziewczynek, ale w naszym bloku przy wejściu na samym dole jest dość szeroki korytarz i te wózki nigdy nie były problemem. A kwiatki okazały się zagrażać bezpieczeństwu".
Utrudniona praca medyków
"Dosłownie tydzień temu do sąsiadki z naprzeciwka przyjechała karetka. Starsza pani miała podejrzenie zawału, więc lekarz i ratownicy medyczni po wszystkich niezbędnych procedurach w domu, chcieli na noszach przetransportować kobietę do szpitala. Niestety z powodu zastawionej roślinami klatki okazało się to utrudnione.
Zanim ratownicy przeszli z noszami, razem z sąsiadkami z innych pięter przestawiałyśmy i znosiłyśmy największe donice, które przeszkadzały ratownikom i lekarzowi. Na szczęście udało się to zrobić sprawnie i sąsiadce nic się nie stało, ale istniało ryzyko, iż przez te rośliny wszystko się opóźni. W przypadku zawału wiadomo, iż liczy się jednak każda minuta.
Ta sytuacja uświadomiła mi, iż nie jest to najbezpieczniejsze rozwiązanie. Poprosiłam sąsiadów, by największe donice zabrali do swoich domów albo wystawili do zabrania pod śmietnikiem. Chciałabym też przestrzec wszystkich przed takimi sytuacjami. Czasami mogą się skończyć naprawdę tragicznie" – apeluje mama trzech dziewczynek.