Dziś mija dziesiąty rok, odkąd byliśmy razem, ale przez mojego ojca zabrała dzieci i odeszła…
Mam trzydzieści cztery lata. I jestem sam. Zupełnie. Żona mnie opuściła. Zabrala naszych trzech synów i wyjechała do swojej matki do Kielc. A ja siedzę w domu, który sam pomagałem budować, i wsłuchuję się w tykanie zegara, które wybija pustkę. Dziesięć lat wspólnego życia. Któż by pomyślał, iż coś mogłoby to zniszczyć? A jednak. Mój ojciec.
Poznaliśmy się z Dominiką, jak wielu teraz – w mediach społecznościowych. Najpierw wymiana wiadomości, potem spotkania, a po kilku miesiącach – ślub. Wszystko potoczyło się szybko, jak w dobrym filmie. Byłem naprawdę szczęśliwy. Rok później urodził się Kacper – nasz pierwszy syn. Wtedy czułem, jakbym unosił się w powietrzu. Nie czułem zmęczenia, nie dostrzegałem problemów, żyłem dla rodziny.
Wtedy mieszkaliśmy z Dominiką u moich rodziców w Lublinie. I to był mój pierwszy błąd. Ojciec, chociaż pracowity, zawsze nadużywał alkoholu. Jego wybuchy zdarzały się coraz częściej. Kłótnie, krzyki, upokorzenia – Dominika znosiła to w milczeniu. Ja przymykałem oczy. Myślałem – przetrwamy, minie, przywyknie. Mama dawno machnęła ręką na ojca, ale dla Dominiki wszystko to było nowe i bolesne.
Pewnego dnia w pijackiej furii złapał ją za ręce, zaczął wrzeszczeć jakieś bzdury. Wyrwała się, zadzwoniła do mnie ze łzami w głosie. Przyjechałem natychmiast. Skandal. Krzyki. W efekcie – ojciec wyrzucił nas. Nas, z niemowlęciem na rękach, na ulicę. Dominika nie protestowała. Wyjechaliśmy do jej matki.
Ale i tam, w Radomiu, nie było spokoju. Teściowa… kobieta trudna. Ciągle nowi mężczyźni, hałas, kłótnie, awantury. choćby Dominika nie mogła się przyzwyczaić, a ja czułem się jeszcze gorzej. Ale nie było wyjścia. Dominika była w ciąży z drugim dzieckiem. Urodził się Filip – nasz drugi chłopiec. Żywy, promienny, z uśmiechem od ucha do ucha. Gdy Dominika zajmowała się dziećmi, ja harowałem na dwóch etatach, by utrzymać rodzinę.
Mieszkaliśmy w tym mieszkaniu prawie trzy lata. W końcu teściowa nas wyrzuciła. Wprost, bez ogródek: „Nie lubię cię. Wynoście się”. Dominika poszła ze mną. Wynajęliśmy mieszkanie, odetchnęliśmy. Bez rodziców, bez cudzych zasad – po raz pierwszy poczuliśmy, iż to naprawdę nasza rodzina. Żyliśmy nieźle. Choć było ciężko. Pieniędzy ledwo starczało, ja ciągnąłem wszystko sam, Dominika dorabiała w domu. Ale byliśmy razem. I to wystarczało.
Potem moja matka postanowiła zbudować dom na przedmieściach – pod Puławami. Marzyła o dużym domu dla całej rodziny. Zaprosiła nas, obiecując, iż teraz będzie inaczej. Uwierzyliśmy. Włożyliśmy w budowę – ręce, czas, pieniądze. Dwa lata później wprowadziliśmy się. Dom miał dwie kondygnacje, miejsca starczało dla wszystkich: rodziców i dla nas. Żyliśmy spokojnie, urodził się nasz trzeci syn – Tomek.
Ale spokój nie trwał długo. Matka Dominiki sprzedała swoje mieszkanie i wyjechała do Warszawy, do brata Dominiki. Po drodze wstąpiła do nas „na chwilę”. Została. Przyprowadziła kolejnego partnera. Zaczęły się docinki, plotki, pretensje. Dominika była coraz bardziej nerwowa, wybuchała. Mój ojciec znów zaczął pić. Ja w międzyczasie zmieniłem pracę – teraz często wyjeżdżałem w delegacje. W domu bywałem raz na dwa tygodnie. A tam, tymczasem, narastała katastrofa.
Po powrocie z jednego z wyjazdów zastałem Dominikę pakującą walizki. Płakała. Powiedziała: „Nie daję już rady. Twój ojciec znów krzyczał, iż umiem tylko rodzić dzieci. Nazwał mnie… A ty gdzie byłeś?”.
Stałem jak wryty. Potem patrzyłem, jak moja żona z trójką dzieci wychodzi z naszego domu. Wyjeżdża. Jakby w nicość. Ale wiedziałem – jedzie do matki. Tej samej, która tylko ją przeciwko mnie nastawia.
Dzwonię do niej codziennie. Proszę, by wróciła. Płaczę do słuchawki. Ona odpowiada zimno: „Nie wrócę do tego domu. Nigdy”. Wiem, iż to moja wina. Że nie postawiłem granic. Że jej nie broniłem. Że wybrałem komfort i rodzicielski dach zamiast spokoju żony.
Teraz myślę: może znów wynająć mieszkanie. Zacząć od nowa. Sprowadzić ją i dzieci. Zbudować wszystko od zera, ale tylko we dwoje. Bez obcych. Bez alkoholu. Bez teściowych, teściów, awantur.
Nie wiem, czy mi wybaczy. Czy wróci. Ale wiem jedno: nie chcę jej stracić. Dziesięć lat życia razem. To było moje życie. A teraz – go nie ma. I w tym domu razem z nią zniknął też mój oddech.