Wrzesień – miesiąc euforii i udręki
Wrzesień. Niby tyle euforii – dzieci wracają do szkoły i przedszkola, znów pojawia się rutyna, poranki są zaplanowane (co ja akurat lubię), i nie trzeba myśleć "co dzisiaj będziemy robić, żeby dzieci się nie nudziły?".
Matki wzdychają z ulgą, iż wraca normalność, iż można złapać oddech po odstawieniu dzieci do placówek, iż dzień znów układa się w przewidywalny rytm. Ale jednocześnie wrzesień to najtrudniejszy miesiąc roku. To czas, kiedy matczyna logistyka osiąga poziom olimpijski, a codzienność przypomina kalendarzowy rollercoaster.
Powiedzmy to wprost: tylko matki potrafią w jednym czasie trzymać w głowie terminy zebrań, harmonogramy zajęć dodatkowych, plan lekcji, przypomnienie o szczepieniach, zakupy kapci, nowych butów na WF i książek do religii.
Do tego trzeba doliczyć rzeczy, które nigdy nie są zapisane, a jednak się dzieją: podwieźć dziecko na basen, odebrać z urodzin kolegi, pamiętać, iż w czwartek trzeba przynieść do szkoły warzywa na sałatkę jarzynową i jeszcze przygotować kanapki na wycieczkę. Oprócz tego są jeszcze oczywiście wizyty u lekarzy, zobowiązania zawodowe i fajnie byłoby gdzieś jeszcze zmieścić spotkanie z przyjaciółką czy randkę z partnerem.
Mamy 3 kalendarze, a i tak o czymś zapominamy
Nie dziwię się, iż większość z nas prowadzi równolegle trzy kalendarze: papierowy na ścianie czy lodówce, elektroniczny w telefonie i taki w formie notesu leżącego obok laptopa. Sama mam trzy i... tak, i tak zdarza mi się potknąć.
Kiedy zapomnę o czymś ważnym, od razu dopadają mnie wyrzuty sumienia. Bo jak to – tyle planowania, a ja przeoczyłam zebranie? A przecież nikt nie zrozumie, iż tego dnia musiałam jeszcze zrobić zakupy na obiad, odebrać paczkę z paczkomatu, wysłać maile do pracy i dopilnować, żeby młodszy syn miał wyprane ubrania na trening piłkarski .
Wrzesień jest jak maraton, który każda matka biegnie w swoim tempie, ale na mecie czujemy się tak samo – kompletnie wykończone. A jest dopiero połowa miesiąca! Znam mamy, które mówią, iż w czerwcu są już zmęczone całym rokiem szkolnym, ale ja mam wrażenie, iż prawdziwe zmęczenie spada na mnie właśnie we wrześniu.
Bo we wrześniu nie mamy jeszcze wypracowanej rutyny. Wszystko się dopiero układa – zajęcia przesuwają się o godzinę, grafik zmienia się z dnia na dzień, nauczyciele wysyłają nowe informacje, a dzieci dopytują: "Mamo, a kiedy pójdziemy na trening? A gdzie są moje kredki? A kupisz mi blok techniczny?".
Wszystkie czujemy się jak po przebiegnięciu maratonu
Rozmawiałam z wieloma mamami – każda z nas ma podobne doświadczenia. Wzdychamy, gdy ktoś pyta, jak nam się wiedzie. Bo z jednej strony cieszymy się, iż szkoła i przedszkole wystartowały, iż dom trochę pustoszeje w ciągu dnia, iż możemy pracować w ciszy (pracuję w większości zdalnie, stąd ta euforia z ciszy i spokoju w domu). Ale z drugiej – to właśnie my, matki, trzymamy w ryzach tę całą układankę. Bez nas chaos wdarłby się do domu w kilka godzin.
Można śmiało powiedzieć: matki to mistrzynie multitaskingu. Potrafimy pisać maila, odpowiadać dziecku na pytanie o zadanie domowe i jednocześnie myśleć, co ugotować na obiad, żeby było gwałtownie i zdrowo. A przy tym wszystkim pamiętamy, iż za tydzień są urodziny cioci, trzeba kupić prezent i poprosić dzieci, żeby namalowały laurkę. Kto inny dałby radę?
Dlatego wrzesień jest dla mnie miesiącem dwóch emocji: euforii i zmęczenia. Radości, iż dzieci wróciły do swojej rutyny, iż mają swoje sprawy, iż uczą się i rozwijają. I zmęczenia, bo cała logistyka tej rutyny spoczywa na moich barkach. W połowie września czuję się tak, jakbym przebiegła maraton, a do mety zostało jeszcze dziewięć miesięcy szkolnego biegu.
Ale wiecie co? I tak damy radę. Bo choć się wykładamy, choć zdarza się zapomnieć, choć czasem wieczorem padamy na kanapie i marzymy tylko o ciszy – to właśnie my, matki, sprawiamy, iż wrzesień ma sens.