A po co było się odwracać? Mogło się obejść bez tego…

newsempire24.com 1 tydzień temu

Cóż, po co się odwróciłem? Mogłem przecież przejść obojętnie…

Kiedy podejmujemy jakąś decyzję, przekonujemy siebie, iż postępujemy słusznie, szukamy usprawiedliwień. Na początku jeszcze męczą nas wątpliwości, boimy się, iż karma wróci – iż za nasz czyn spotka nas zasłużona kara. Ale gdy nic się nie dzieje, uspokajamy się, utwierdzamy w przekonaniu, iż zrobiliśmy dobrze, i żyjemy dalej, starając się nie wracać myślami do przeszłości.

Aż pewnego dnia karma wracaa. Albo spóźniona pokuta…

Poznali się na początku lat dwutysięcznych. Sławek podszedł do przystanku i czekał na autobus. Nieopodal stała dziewczyna – zwykła, jakich wiele. Ale nagle serce uderzyło go w klatkę piersiową niczym młot. *„Zaraz podjedzie autobus, ona wsiądzie, a ja już nigdy jej nie zobaczę”*. Mimowolnie się odwrócił. Jakiś autobus rzeczywiście stał na światłach. Serce zabiło jeszcze mocniej, poganiając go. Więc podszedł.

— Cześć. Na który autobus czekasz?

Dziewczyna spojrzała na niego, próbując rozpoznać go lub przypomnieć sobie, czy go zna. A on patrzył w jej oczy i wiedział, iż już nigdy ich nie zapomni i nigdy nie będzie spać spokojnie.

— Jestem Sławek. Czekasz może na dwieście czwarty?

— Nie — w końcu uśmiechnęła się. — Na trzechsetny.

Sławek odetchnął z ulgą. Nie zauważył nadjeżdżającego autobusu — więc miał jeszcze czas.

— Mieszkasz na Zaciszu? — znów zapytał.

— Nie, jadę do babci.

— Spieszysz się? — zapytał już z rezygnacją.

— Nie specjalnie, a co? — Dziewczyna patrzyła na niego z zaciekawieniem.

Sławek usłyszał swój własny, rozradowany głos:

— Może przejdziemy się na następny przystanek?

Dziewczyna zawahała się tylko na moment, potem uśmiechnęła się i skinęła głową.

Serce waliło mu jak oszalałe. Szli razem do następnego przystanku, potem jeszcze dalej… Tak dotarli do osiedla, gdzie mieszkała babcia Weroniki, nie czując zmęczenia i nie zauważając upływającego czasu.

Gdy Weronika zatrzymała się przed blokiem babci, oboje wiedzieli o sobie już całkiem sporo, jakby znali się od lat. Przed pożegnaniem wymienili się adresami i numerami telefonów. Oboje byli pewni, iż spotkali swoją drugą połówkę.

Cały rok żyli od spotkania do spotkania, aż wzięli ślub. Najpierw mieszkali u babci Weroniki, a gdy skończyli studia, dostali dyplomy i zaczęli pracować, wzięli kredyt i kupili mieszkanie. Od razu dwupokojowe — na przyszłość.

Gdy Weronika powiedziała, iż będą mieli dziecko, serce Sławka znów uderzyło go w klatkę piersiową, jak w tamten pierwszy dzień, jakby mówiło: *„No i czego stoisz, tato?!”*. A Sławek rozpłynął się w uśmiechu. Zostanie ojcem! Nagle, niespodziewanie, odpowiedzialnie.

Życie gwałtownie się zmieniło i nabrało tempa. Teraz tylko planowali i dyskutowali, jakie będzie ich dziecko, kim będzie, jakie imię wybrać. Spierali się, gdzie postawić łóżeczko, jaki wózek wybrać… Sławek choćby zatrzymywał na ulicy młode mamy i wypytywał o wózki. One chętnie udzielały rad, zaczynając od modeli, a kończąc na rozszerzaniu diety i ząbkowaniu.

Znajomi, którzy już mieli dzieci, na wyścigi oferowali im ubranka po swoich pociechach.

Młodzi nie mogli doczekać się dnia, gdy w końcu zobaczą swoje dziecko. W końcu przyszedł na świat śliczny, niebieskooki chłopczyk. Gdy Weronika wróciła ze szpitala, w pokoju stała już nowa kołyska z miękkimi bokami. W szafie leżały starannie złożone body, śpioszki, czapeczki i kilka paczek pieluch. W przedpokoju czekał nowoczesny wózek, gotowy na długie spacery…

Wreszcie nadszedł dzień, gdy Sławek, przepełniony miłością i nadzieją, wniósł do mieszkania malutki zawiniątko. Mieszkanie ożyło od krzyku dziecka, zamętu i zachwytów najechanych nagle krewnych.

Gdy na pierwszym badaniu w przychodni Weronika zobaczyła napiętą twarz pediatry, zapytała drżącym głosem:

— Coś nie tak?

Lekarka nie odpowiedziała, zleciła dodatkowe badania. A potem padła straszna diagnoza. Weronika płakała, a Sławek zaciskał szczęki i próbował ją uspokoić. Nie w pierwszej chwili uwierzyli, mieli nadzieję, iż to pomyłka. Jak to możliwe? Przecież są młodzi, zdrowi!

— Ciężki, przedłużający się poród, uraz okołoporodowy… — wyjaśnił zmęczony lekarz.

Nadeszły dni rozpaczy i akceptacji nowej rzeczywistości. Matka Sławka zasugerowała, żeby oddać chłopca do domu opieki. Urodzą jeszcze zdrowe dzieci, po co brać na siebie taki ciężar? To przecież na całe życie.

Sławek nie mógł spojrzeć w załzawione oczy Weroniki, ale stanowczo powiedział, iż Krzysia nigdzie nie oddadzą.

Chłopiec rósł, rozpoznawał ich, uśmiechał się i wyglądał na zupełnie zdrowe dziecko. Mieli nadzieję, iż lekarze się pomylili. Dopiero gdy przyszedł czas, by Krzyś stanął na nogi, okazało się, iż nie chodzi, a choćby stoi z trudem.

Żaden lekarz nie dawał gwarancji, iż kiedykolwiek będzie chodzić. Wózek i wózek inwalidzki — oto jego przyszłość. *„Cieszcie się, iż mózg nie został uszkodzony”*.

Rozpoczęła się walka o rozwój dziecka: masaże, ćwiczenia, rehabilitacja… Weronika nie wróciła do pracy po urlopie macierzyńskim, zajmowała się Krzysiem. Wszystkie zarobione przez Sławka pieniądze szły na leczenie syna i spłatę kredytu. Rodzice pomagali, jak mogli.

Pewnego weekendu Weronika poprosiła Sławka, żeby poszedł z Krzysiem do parku, a ona posprząta mieszkanie. On odmówił.

— Wera, ja posprzątam, a ty idź z Krzysiem. Rozumiesz, wszystkie dzieci biegają, chodzą za rączkę z mamami. Ludzie patrzą na Krzysia w wózku. Jest już na niego za duży. Nie mogę tego znosić — widzieć tych wzroków.

To był pierwszy dzwonek. Potem było ich znacznie więcej.

Któregoś dnia Weronika zaproponowała, żeby sprzedali mieszkanie i kupili dom.

— Zrobimy podjazdy, żeby Krzyś mógł sam”Ale wtedy już było za późno — minęli się o całe życie, a teraz jedyne, co mu pozostawało, to wracać do pustego mieszkania z psem, który wiernie patrzył mu w oczy, nie rozumiejąc, dlaczego jego pan tak często wzdycha.”

Idź do oryginalnego materiału