— Po co tobie to wszystko? — krzyknęła, zaciskając pięści. — Nazywasz mnie bezduszną? Mnie? To ty najpierw zapomniałeś o oszczędnościach, potem o dobrych manierach, a teraz wpychasz mi pod dach ciężarną żonę i żądasz większego pokoju! Jak ci się podoba taka sytuacja, synu?
Halina mówiła ostro, ale szczerze. Nie atakowała. Chciała tylko chronić to, co jej zostało.
Tymczasem Jakub krążył po pokoju, jakby szukał dogodnej pozycji do ataku, wypatrywał słabych punktów. Widać było po nim, iż wcale nie uważa się za winnego.
…Wszystko zaczęło się dawno temu. Od dnia, gdy Halina i Marek, niech spoczywa w pokoju, wprowadzili się do swojego pierwszego mieszkania. choćby bez łóżka. Zaczęli od dmuchanych materacy. Z czasem uzbierali na drugie mieszkanie — dla syna. Potem wybudowali dom letniskowy. Dla dwóch rodzin, żeby kiedyś na werandzie i w ogrodzie bawiły się wnuki.
Ale Marek odszedł, gdy Jakub ledwo zaczął studia. Mąż zostawił Halinie wszystko: owoce ich wspólnej pracy, szczęśliwe wspomnienia i ostatnie źródło ciepła i euforii — ich syna.
Jakub skończył studia, wyprowadził się, ożenił. Halina doczekała się wnuka. Była szczęśliwa. Ale już po roku Jakub oznajmił, iż się rozwodzi.
— Nie dogadaliśmy się charakterami. Nie mogę z nią żyć — powiedział, jakby mówił o znalezionym szczeniaku. — No i… umówiliśmy się. Skoro jestem ojcem, dałem jej mieszkanie. W zamian obiecała nie wnosić o alimenty.
Halina złapała się za głowę.
— Brawo, rycerzu. Wiatr w kieszeni. To nie ty kupowałeś to mieszkanie — zbeształa go.
Już wtedy przeczuwała, iż za ten spektakl szczodrości zapłaci ona. I nie pomyliła się.
Wkrótce syn wrócił, z nową żoną. I już w ciąży.
Prosili, żeby u nich zamieszkać na jakiś czas. Halina nie miała nic przeciwko. Na początku.
Starała się być uprzejma. Gotowała, sama wymieniała ręczniki, wieszała ich ubrania na suszarce. choćby zaczęła zostawiać dodatkowe porcje na kuchence — nagle Justyna zgłodnieje.
Ale gwałtownie okazało się, iż wdzięczności nie będzie.
Justyna nie pracowała, tłumacząc, iż w jej stanie to niemożliwe. Halina nie protestowała, próbowała zrozumieć, choć w głębi duszy się nie zgadzała.
— Na jej miejscu do siódmego miesiąca bym harowała — narzekała Halina przyjaciółce Krystynie. — Mieszkania nie mają, Jakuś nie zarabia kokosów. Powinna była widzieć, za kogo wychodzi. Powinna zrozumieć, iż sam nie udźwignie. A ona się leni.
— No, Halu, weź pod uwagę, iż to ciężarna dziewczyna… — łagodnie odpowiedziała Krystyna.
— Dziewczyna? Ja też kiedyś rodziłam, wiem, co to jest. Trzeba myśleć, zanim się dziecko zrobi. Nie jest ciężko chora, choćby nie ma mdłości. Po prostu wygodnie się ustawiła. Jak myślisz, do kogo przybiegną, kiedy zabraknie na wózek?
— Poczekaj trochę, może się ułoży… Jak dziecko pójdzie do przedszkola, ona wróci do pracy…
— Aha, jasne. Jakie przedszkole? Mieli być tu kilka miesięcy — próbowała się uspokoić Halina.
Sprzątanie też szło opornie. W pokoju syna wszystko pokrywała cienka warstwa kurzu. Halina nie nadążała z myciem naczyń — w zlewie wciąż coś się pojawiało. Kubki po herbacie nie były myte wcale. Zostawały w pokoju Jakuba i czerniały od osadu.
Halina znosiła to cierpliwie. Zawsze najpierw obserwowała, potem działała.
A Jakub, jak na złość, zdawał się żyć w jakimś swoim świecie. Znikał w pracy do późna, a w domu albo siedział w telefonie, albo bezmyślnie głaskał brzuch Justyny i szedł palić na ławkę pod blokiem. Palił długo, ze telefonem. Gadał o niczym z sąsiadami.
Wiadomo było, iż takim tempem pieniędzy nie uzbierają.
— Mamo, a może zamienimy się pokojami? U nas choćby łóżeczka nie ma gdzie postawić — rzucił pewnego dnia, tak naturalnie, jakby prosił o sól.
Halina nie od razu znalazła odpowiedź. W trzy sekundy przed oczami przewinęły jej się wspomnienia. Z jaką miłością z Markiem tapetowali ściany, jak wybierali firanki, jak mąż uśmiechał się i mówił, iż ich dom to twierdza.
A teraz ktoś zamienia tę twierdzę w ruinę i bezczelnie buduje sobie gniazdo z gruzu.
— Do łóżeczka jeszcze cztery miesiące. Mieliście być tu tymczasowo, a nie na stałe, prawda?
Spuścił wzrok. Justyna odwróciła się. I stało się jasne: nie tymczasowo. Oni już się tu urządzili. Już podjęli decyzję.
Syn próbował jeszcze kilka razy przekonać. Halina nie ustępowała.
Następna wielka awantura wybuchła tydzień później. Jakub rzucił niedbale przy śniadaniu:
— A może sprzedamy działkę? Starczy na wkład własny.
Dobrze, iż Halina wtedy siedziała. To już nie była prośba. To było żądanie.
— Jakub, całe życie z twoim ojcem harowaliśmy na ten dom. Tata włożył w to duszę, sam prawie nad projektem siedział. I nie sprzedam go też dlatego, iż nie umiesz zadbać o majątek.
— A po co on ci? Jesteś sama. A tak wzięlibyśmy kredyt, mieszkalibyśmy osobno, wszystkim byłoby lżej.
Halina otworzyła szeroko oczy. Nie spodziewała się takiego ciosu. Wciąż boleśnie odczuwała brak Marka, czasem choćby płakała w nocy.
— No, chodziło mi… — zmieszał się syn. — I tak sama nie dasz rady z tym domem.
Zapadła cisza. Halina nagle zrozumiała: syn i synowa wyssą z niej wszystkie soki. A co z nią będzie, kiedy odda pokój, dom, mieszkanie?
Pewnie nic dobrego. Jakub dalej będzie rozdawał to, na co inni pracowali w pocie czoła. Halinie zostanie tylko cierpieć.
Nie, trzeba to przerwać.
— Macie trzy dni, żeby się wynieść — powiedziała lodowatym tonem. — Gdzie chcecie. Z całą ciążą, łóżeczkiem i kredytem. Dość.
Zrobiło się cicho. Bardzo cicho. Tak bardzo, iż w ciągu kolejnego miesiąca Halina nie dostała od nich choćby krótkiej wiadomości.
Zaczęła lepiej spać. Rano nie słychać było plusku wody, trzaskania szafek, nie leciały ciągłe pretensje Justyny, iż zginęła kolejna rzeczka, którą rzuciła byle gdzieAle kiedy pewnego wieczoru usłyszała ciche pukanie do drzwi i zobaczył na progu Jakuba ze złamaną ręką i błagalnym spojrzeniem, zrozumiała, iż miłość nie pyta o rozsądek, tylko otwiera ramiona.