Bez powrotu: błąd, którego nie da się naprawić

twojacena.pl 5 godzin temu

Dzisiaj znów patrzę przez okno mojego nowego mieszkania na obrzeżach Warszawy i czuję, jakby powietrze na zewnątrz było gęstsze. Jakbym się dusił we własnym życiu. Wszystko, co wydawało się trwałe, rozpadło się w jednej chwili. Patrzę na szare niebo i po raz pierwszy od dawna uświadamiam sobie – nie ma już powrotu.

Miałem kiedyś rodzinę. Katarzyna – żona, z którą spędziłem piętnaście lat. Wierna, spokojna, gospodarna. Dwie córki, domowe ciepło, drewniana willa pod Łodzią, rodzinna firma. Wszystko było idealne, stabilne… i do bólu przewidywalne. Każdego ranka to samo. Rozmowy o codzienności, troski o kredyt i szkolną edukację dziewczynek. Czułem się jak w klatce, choćby i złotej.

Aż pewnego dnia do naszej pracowni architektonicznej dołączyła nowa projektantka – Dagmara. Młoda, pewna siebie, pełna życia. Śmiała się z moich żartów, patrzyła z podziwem, mimochodem dotykała ramienia. Budziło się we mnie coś dawno zapomnianego – dreszczyk emocji, ciekawość, uczucie, iż znów jestem młody. Zaczynałem wracać później, zaniedbywałem dom. Kasia nie zadawała pytań, a ja choćby byłem jej wdzięczny – mniej słów, mniej pretensji.

Ale to nie był przypadek. Dagmara wiedziała, czego chce. A chciała mnie. Coraz częściej zostawaliśmy sami, spotykaliśmy się poza biurem, dzieliliśmy obiady, rozmowy, potem – i łóżko. Sam nie wiem, kiedy ta fascynacja stała się rzeczywistością. Aż w końcu, nie wytrzymując napięcia, spakowałem walizkę i wyszedłem.

Katarzyna przyjęła to w ciszy. Bez awantur, bez scen. Tylko spojrzała mi w oczy i powiedziała:
– Zapamiętaj ten dzień, Krzysiu. Sam go wybrałeś.

Życie z Dagmarą początkowo przypominało święto. Była czuła, roześmiana, pełna pasji. Czułem się potrzebny, ciekawy, pożądany. Ale niedługo magia zniknęła. Dagmara stała się wymagająca, rozdrażniona. Zarzucała mi brak uwagi, iż za mało zarabiam, iż wieczory spędzam przed laptopem. I wtedy po raz pierwszy zapragnąłem wrócić… tam, skąd odszedłem.

Okazja nadarzyła się sama – Katarzyna zadzwoniła z prośbą, żebym na kilka dni zabrał córki na działkę. Zgodziłem się, licząc na chwilę oddechu od nowego domu, który zaczął mnie przytłaczać. Spędziłem z dziewczynkami trzy dni. Śmialiśmy się, piekliśmy placek, jeździliśmy na rowerach. choćby sam się zdziwiłem, jak to było proste i dobre. I po raz pierwszy od dawna coś ścisnęło mnie w piersi – tęsknota. Za tym, co tak lekkomyślnie straciłem.

Zadzwoniłem do Katarzyny. Chciałem porozmawiać. Wytłumaczyć się. Wrócić. Wysłuchała. Potem powiedziała:
– Warunki są proste. Kończysz z Dagmarą. Wychodzisz. Zaczynasz od zera. Ale pamiętaj – zaufania już nie będzie. To nowe życie, nie starego ciąg dalszy.

Nie odpowiedziałem od razu. To brzmiało zbyt ostro. Zbyt ostatecznie. A potem Dagmara oznajmiła, iż jest w ciąży. Milczałem. W końcu wyszeptałem: „Zostanę ojcem…”

Radość mieszała się z paniką. Nie byłem pewien, czy ją kocham. Nie wiedziałem, czy to dziecko to ratunek, czy wyrok. Czułem, iż wszystko, co zbudowane na zdradzie, nie może być trwałe. Rozrywało mnie na dwoje – między córkami a przyszłym synem, między Kasią a Dagmarą, między przeszłością, którą zdradziłem, a teraźniejszością, która przerażała.

Spotkaliśmy się z Katarzyna w parku. Opowiedziałem jej wszystko, szczerze, bez koloryzowania. Poprosiłem o wybaczenie. Długo milczała, a potem powiedziała:
– Krzysiu, teraz wszystko rozumiem. I wiesz co? Czuję ulgę. Ty będziesz miał syna. Ja – nowe życie. Powrotu nie ma. Nie dlatego, iż cię nienawidzę. Ale dlatego, iż siebie kocham.

Wstałem, spojrzałem na nią. Silna, spokojna, dojrzała. Zupełnie inna. I nagle zrozumiałem – wszystko straciłem. Sam. Z własnej woli. I teraz nie mam dokąd iść. Tylko przed siebie – drogą, którą sam wybrałem. choćby jeżeli prowadzi donikąd.

Idź do oryginalnego materiału