**Dziennik osobisty**
Do pięćdziesiątki Wojciechowi Marcinkowskiemu włosy prawie nie posiwiały, za to diabeł wewnątrz niego zaczął harcować na dobre. A wszystko przez nią — Małgorzatę. Spotkał ją przypadkiem, gdy wpadł na uczelnię, gdzie wykładał jego stary przyjaciel. Sprawa była błaha, konsekwencje — nieodwracalne.
Stała przy oknie, bawiąc się promieniami słońca we włosach złotych jak żyto. Oczy zielone jak łąka w maju, smukła sylwetka, pełna życia i brawury… On, mężczyzna od dawna nie młokos, nagle poczuł się jak chłopak. Małgorzata wydała mu się ucieleśnieniem marzeń — wróżką, syreną, rusałką. W rzeczywistości była tylko sympatyczną studentką, ale Wojciech zdał sobie z tego sprawę znacznie później. Tamtego dnia był zaczarowany.
Takiej namiętności nie czuł choćby do swojej żony Ewy w pierwszych latach małżeństwa. Mieli za sobą trzydzieści lat wspólnego życia, dwoje dzieci, przeszłość, dom, wzajemne zrozumienie i rzadkie kłótnie. Wszystko to zniknęło mu z głowy, gdy tylko spojrzał na Małgosię.
Ona zaś nie opierała się zalotom statecznego adoratora. Wręcz przeciwnie — zachęcała. Dla niego była szansą. Wychowana w skromnej rodzinie, ledwo dostawszy się na studia, marzyła o życiu w dużym mieście. Wojciech miał być jej biletem do tego świata.
— Przecież to staruch! — kręciła nosem jej współlokatorka Kasia. — Oszalałaś? Zamkniesz się z nim na całe życie?
— Wcale nie taki stary — machnęła ręką Małgosia. — Pełen wigoru, z głową na karku, zakochany po uszy. Jak nic, niedługo się oświadczy.
Wojciech zakochał się na serio. Był czuły, hojny, troskliwy. Ale ani razu nie wspomniał o rozwodzie. Małgorzata czekała, liczyła. Jej plan był prosty: dzieci Wojciecha dawno wyprowadziły się z domu, żona zdrowa, żyją spokojnie. A on — dobrze sytuowany. Wszystko zmierzało ku ślubowi. Ale Wojciech nagle zaczął tracić siły. Okazało się, iż rytm młodej kochanki przerasta dojrzałego mężczyznę. Wolałby widywać się raz w tygodniu, i to w hotelu, a resztę czasu spędzać w domu, gdzie czekały wygodny fotel, barszcz i ukochana Ewa.
Małgorzata zaczęła naciskać:
— Dlaczego nie możemy zamieszkać razem? Masz przecież jeszcze mieszkanie!
— Wynajmowane — skłamał. W rzeczywistości było puste, on i Ewa planowali remont. Ale na schadzki z kochanką nie zamierzał go przeznaczać.
— To wynajmij nowe! Jesteś mężczyzną!
Kłótnie nasilały się. Aż pewnego dnia padło.
— Jestem w ciąży, Wiesiu — oznajmiła Małgorzata (tak go nazywała). — Cieszysz się?
Wojciech zdrętwiał. Właśnie wracał z delegacji, by z nią zerwać, a tu — dziecko.
— Mówiłaś, iż się zabezpieczasz…
— Nic nie daje stu procent! Myślałam, iż będziesz szczęśliwy…
Nie był. Stracił głowę. Ale został. Urodził się chłopiec — Tomek. Wojciech pomagał: pieniędzmi, odwiedzinami, troską. ale Małgorzata chciała więcej.
— Mam dość bycia w cieniu! Albo mówisz żonie, albo ja to zrobię!
Nie zdążył się zastanowić — Małgorzata wzięła sprawy w swoje ręce. Po kilku dniach żona powitała go słowami:
— Wychodzi na to, iż masz dziecko i zamierzasz się ożenić? To prawda?
— Ewuniu, to nie tak… Wytłumaczę…
— Od razu ci powiem: rozwodu nie będzie — rzekła spokojnie, ale stanowczo. — Nie dla jakiejś studentki budowałam rodzinę przez trzydzieści lat.
Wojciech odetchnął. Nie dlatego, iż uniknął rozstania, ale dlatego, iż usłyszał — wciąż chce ich związku.
— Ja cię kocham, Ewciu. Wybacz mi. To było szaleństwo, nie wiem, co we mnie wstąpiło…
— Ale chłopiec nie jest winny — dodała. — Zabierzemy go do nas. A z tamtą kończysz raz na zawsze. Wtedy ci wybaczę. Naprawdę.
Wojciech nie wierzył własnym uszom. Ale żona, jak zwykle, wszystko przemyślała. Małgorzata, zmęczona macierzyństwem, bez wsparcia, z ulgą oddała syna, gdy zaproponował rozwiązanie:
— Chcę, żeby Tomek mieszkał z nami. Będziesz mogła wrócić na studia, do życia. Damy radę.
— Świetnie — odparła obojętnie. — Tylko potem żadnych roszczeń.
Sprawę uregulowano gwałtownie — ojciec uznał dziecko, matka nie protestowała. Tomek wprowadził się do nich. Ewa opiekowała się nim, ale z dystansem. Wojciech miał nadzieję — czas to zmieni. Minął rok.
Aż pewnego dnia — grom z jasnego nieba.
— Rozwodzę się z tobą — oznajmiła Ewa po powrocie z wyjazdu. — Poznałam kogoś. I zrozumiałam, iż tylko z nim mogę być szczęśliwa.
— Kogoś? O kim mówisz?
— Jacka. Mieszka w innym mieście, ale przeprowadza się do mnie. A ty zostajesz z mieszkaniem. Wszystko sprawiedliwie.
— Przecież mówiłaś…
— Wszystkiego można się mylić. Miłości się nie rozkazuje. Wybacz.
Odeszła. Zostawiając mu Tomka i przeszłość. Próbował wrócić do Małgorzaty, ale ta tylko się zaśmiała:
— Miałeś swoje, Wiesiek. A ja odzyskałam wolność. Żyj sobie teraz, jak chcesz. niedługo wychodzę za mąż.
Został sam. Z synem, którego zdążył pokochać. Bez żony, bez kochanki, ale z cichym przekonaniem, iż może to i słuszne…