Bezzrobotny zięć żyje na nasz koszt już ponad pół roku, a córka go jeszcze broni.

newsempire24.com 1 tydzień temu

Zięć siedzi bez pracy już ponad pół roku, żyje na naszym garnuszku, a córka go jeszcze broni.

Trudno opisać, jak boli patrzeć, na co zamienia się rodzina, gdy dorośli ludzie nie chcą wziąć odpowiedzialności za swoje życie. Niedawno pokłóciłem się z córką, a powodem był mój zięć — człowiek, który już ósmy miesiąc nie pracuje i nie robi nic, żeby to zmienić. A moja córka? Ona go usprawiedliwia. Mówi, iż wstyd iść byle gdzie do pracy, z jego doświadczeniem i wykształceniem. Ale siedzenie całej rodziny na karku rodziców to, widocznie, już nie wstyd.

Dwa lata temu wzięli ślub. Wszystko było piękne, jak należy. My, rodzice z obu stron, pomogliśmy z kupnem mieszkania — zrzuciliśmy się po połowie. Sami robili remont, wtedy oboje pracowali, pieniędzy starczało. Tak, wydawali nie zawsze rozsądnie, ale się nie wtrącaliśmy — dorośli, niech się uczą.

Pół roku temu urodził się wnuk. Oczywiście, uradowaliśmy się — jakie to szczęście! Tylko wraz z euforią przyszły kłopoty. Córka poszła na macierzyński, a prawie w tym samym czasie zięć stracił pracę. Oszczędności? Zero. Zwrócili się o pomoc, ja z żoną oczywiście nie odmówiliśmy. Swatowie też się dołożyli. Wszystko — od wózka po łóżeczko — kupiliśmy my. Córka dostaje grosze, zięć szuka pracy… już ósmy miesiąc.

Obiecywał, iż to tymczasowe, iż niedługo znajdzie coś odpowiedniego i spłaci długi. Nie wymagaliśmy zwrotu, byleby tylko stanęli na nogi. Ale czas mija, a sytuacja się nie zmienia. Ja z żoną jesteśmy już zmęczeni. Czy tak trudno znaleźć choćby dorywczo — na magazyn, do dostaw, gdziekolwiek? Ale zięć uważa, iż „to nie dla niego”. A córka tylko przytakuje.

Ostatnio nie wytrzymałem i powiedziałem jej, co myślę. Mówię: on jest mężczyzną, ojcem, powinien utrzymywać rodzinę. A on leży na kanapie i czeka, aż gwiazdy się ułożą i pojawi się wymarzona posada z pensją pod dziesięć tysięcy złotych. Tymczasem my z żoną harujemy, żeby oni nie głodowali.

Córka się obraziła. Oskarżyła mnie o brak wyrozumiałości, powiedziała, iż nie rozumiem ich sytuacji. Że jeżeli on pójdzie „byle gdzie”, to nie będzie ani pieniędzy, ani czasu w rozmowy kwalifikacyjne, a do tego wróci zmęczony i zirytowany. A ona tego potrzebuje? Z dzieckiem i tak ciężko.

Słuchałem jej i czułem, jak narasta we mnie złość. Kiedy to młodzi zaczęli myśleć, iż rodzice muszą utrzymywać nie tylko ich, ale i ich dzieci? My z żoną wychowaliśmy ją bez pomocy dziadków, sami pracowaliśmy, sami dawaliśmy radę. I nie liczyliśmy, iż ktoś przyjdzie i rozwiąże nasze problemy. A oni? Urządzili się wygodnie.

Porozmawiałem ze swatem. On też niezadowolony, mówi, iż syn coraz częściej narzeka na zmęczenie, ale choćby odkurzacza nie weźmie w ręce, nie mówiąc już o pracy. Umówiliśmy się: koniec, dość. Czas zakręcić kurek. Żadnych cotygodniowych zakupów, żadnych pieluch za nasze pienUmówiliśmy się ze swatem, iż od dzisiaj damy im tylko tyle, by mogli przeżyć — resztę muszą wziąć w swoje ręce.

Idź do oryginalnego materiału