Bilet w jedną stronę
Mama małej Zosi pracowała jako pokojówka w hotelu i często zabierała córkę ze sobą. Zosi podobał się wielki hol z kilkoma zegarami na ścianie, które dziwnym trafem pokazywały różne godziny. Podobały jej się rozsuwane szklane drzwi, które otwierały się same. Miękkie dywaniki, które tłumiły odgłos kroków. Zapach hotelu i ogromne lustra.
Ale najbardziej Zosi podobały się piękne, uśmiechnięte i uprzejme dziewczyny za recepcją. Marzyła, iż kiedy dorośnie, stanie się taka jak one.
— Trzeba dobrze się uczyć w szkole, być dobrze wychowaną i grzeczną. Recepcjonistka to wizytówka hotelu — tłumaczyła mama.
— Ja mam ładną buzię. Mówiłaś, iż jestem ładna — odpowiadała Zosia.
— Ładna twarz to nie wszystko. Trzeba znać języki obce i mieć wykształcenie. Dorośniesz, skończysz szkołę, wtedy zobaczymy — uśmiechała się mama.
W liceum Zosia już pomagała mamie sprzątać w hotelu. Przeglądała się w wielkich lustrach i złościła, iż ma za mały biust i iż chciałaby urosnąć jeszcze pięć czy dziesięć centymetrów. Wzrost można poprawić wysokimi obcasami. Za to włosy miała kasztanowe, gęste, z dużymi lokami na końcach. Mówiąc krótko — miała wszystko, by zostać recepcjonistką.
Gdy nie było w pobliżu pani Krystyny, Zosia siadała za recepcją z dziewczynami i obserwowała, co i jak robią. Pod ich okiem sama radziła sobie nieźle.
Pewnego dnia jedna recepcjonistka zachorowała, a druga wyjechała na pogrzeb matki. Za recepcją stanęła sama pani Krystyna. Ale nie mogła jednocześnie załatwiać innych spraw. Wtedy Zosia zaproponowała pomoc.
— Widziałam wiele razy, jak to się robi. Dam radę — powiedziała, przemilczając fakt, iż już wcześniej sama pracowała, bo dziewczyny dostałyby burę.
I poradziła sobie. Wszyscy byli zadowoleni, a najbardziej Zosia — czuła się dorosła i ważna.
— Jaka zdolna. jeżeli postanowisz uczyć się hotelarstwa, napiszę ci świetne referencje. Potem cię zatrudnię — obiecała pani Krystyna.
Po maturze Zosia zapisała się na zaoczne studia, by od razu wykorzystywać wiedzę w praktyce. Traf chciał, iż jedna z dziewczyn poszła na urlop macierzyński, i Zosia zajęła jej miejsce.
Każdą wolną chwilę spędzała nad książkami, ucząc się angielskiego.
Mama była z niej dumna. Przez całe życie była pokojówką, a córka od razu dostała pracę w recepcji, no i jeszcze studiowała.
Młodzi mężczyźni zalecali się do Zosi, mówili komplementy, przynosili czekoladki, perfumy i kwiaty.
— Uważaj z tymi przyjezdnymi. Na delegacjach wszyscy są wolni, a potem wracają do żon i dzieci, a ty zostajesz sama… — ostrzegały mama i pani Krystyna.
Zosia już wiele rozumiała. Jedną z pokojówek niedawno zwolniono za romans z gościem. Oskarżył ją o kradzież pieniędzy. Potem okazało się, iż sam je schował i zapomniał gdzie. Pieniądze się znalazły, ale dziewczynę i tak zwolniono.
Właśnie w hotelu Zosia poznała Marka. Młody chłopak przyjechał z sąsiedniego miasta w delegację. Siedział w holu i udawał, iż czyta gazety, a tak naprawdę obserwował Zosię. Gdy skończyła zmianę, zaprosił ją do kina. Z nim było łatwo i przyjemnie. Łechtało jej próżność, iż starszy o sześć lat mężczyzna się nią interesuje.
Marek wyjechał, gdy skończyła się jego delegacja, ale już w następny weekend wrócił — tym razem do Zosi, zatrzymał się w hotelu. Przez cały tydzień nie mogła się doczekać weekendu i jego przyjazdu. A po pół roku w ogóle przeniósł się do miasta, do nowo otwartego oddziału firmy, dostał służbowe mieszkanie.
Jakże wtedy byli szczęśliwi!
Mimo ostrzeżeń mamy Zosia często zostawała u Marka na noc. Rano budził ją czułymi pocałunkami. Uśmiechała się błogo i przytulała mocniej…
— Pobierzmy się. Nie chcę się z tobą rozstawać choćby na chwilę — szeptał Marek.
— I tak będziemy się rozstawać na czas pracy — śmiała się Zosia.
— Tak, ale po pracy będziemy razem. Będziemy mieć dzieci…
Na te słowa Zosia zesztywniała. Lubiła pracę w hotelu, a gdyby miała dzieci, musiałaby zostać w domu, a na jej miejsce wzięliby inną dziewczynę.
— Mam dopiero dwadzieścia cztery lata, właśnie skończyłam studia, chcę zdobyć doświadczenie. Nie śpiesz mnie — prosiła, by Marek nie naciskał na ślub.
Pewnego dnia Zosia źle się poczuła w pracy. Myślała, iż się zatruła, i poszła do pani Krystyny, by wyprosić się do domu. Ta gwałtownie zrozumiała, iż to nie zatrucie, i poradziła test ciążowy. Podejrzenia się potwierdziły. Pani Krystynie nie chciało się tracić dobrej recepcjonistki. Umówiła ją z ginekologiem i zastąpiła na kilka godzin.
Zosia zrobiła aborcję. Nikt się nie dowiedział. Tego dnia nie poszła do Marka, została w domu. Mama nie pytała, myślała, iż młodzi się pokłócili. Potem Zosia stała się ostrożniejsza.
Dwa lata później pani Krystyna usłyszała straszną diagnozę i musiała iść na operację. Na swoje miejsce zostawiła Zosię, chociaż w hotelu pracowali bardziej doświadczeni ludzie, marzący o awansie.
— Łał! — gwizdnął Marek, gdy Zosia podzieliła się z nim nowiną. — Jesteś teraz menedżerką, kierowniczką hotelu. A ja zwykły inżynier.
— Zawsze dostaję to, czego chcę — cieszyła się Zosia. Była tak szczęśliwa, iż nie zauważyła smutku w jego oczach.
Teraz Zosia często zostawała w hotelu po godzinach. Wiele spraw wymagało jej osobistej uwagi. Sama witała ważnych gości, kontrolowała przygotowanie pokojów. Wiedziała, iż zazdrośnicy wśród personelu tylko czekają, by popełniła błąd. Często nocowała w hotelu lub u mamy. Marek był zazdrosny, dzwonił do pracy.
— Odwracasz moją uwagę i przeszkadzasz. Zadzwonię sama, jak będę wolna — odpowiadała zirytowana.
Ale potem zapominała o obietnicy i wieczorem słuchała wymówek. Kłócili się, a Zosia szła do mamy. choćby nie zauważyła, jak się od niego oddaliła, tłumacząc się natłokiem obowiązków. Sam już nie dZosia wsiadła do pociągu, patrząc przez okno na migające światła miasta, i po raz pierwszy od lat poczuła, iż jedzie dokładnie tam, gdzie powinna.