Błagał mnie o dziecko, a uciekł do mamy, gdy syn miał trzy miesiące.

polregion.pl 23 godzin temu

Nazywam się Zosia i do dziś nie mogę otrząsnąć się z szoku. Mój mąż, człowiek, który marzył o dziecku, błagał mnie, bym została matką, przysięgał miłość i wsparcie — porzucił nas, gdy tylko zaczęło się prawdziwe życie z niemowlęciem. I nie odszedł byle gdzie — wyprowadził się do swojej mamusi. A ja zostałam sama — z malutkim synkiem, bolącymi plecami i sercem rozdartym na kawałki.

Pobraliśmy się z Igorem trzy lata temu. Na początku nasz związek wydawał się idealny. Byliśmy młodzi, zakochani, pełni nadziei na przyszłość. Ale od razu wiedziałam: z dziećmi nie można się spieszyć. Trzeba stanąć na nogi, kupić większe mieszkanie, odłożyć choć trochę złotych. Wiedziałam to, bo mam młodszych braci i dobrze pamiętałam, ile wysiłku kosztuje nieprzerwana opieka nad niemowlęciem. A Igor był jedynakiem, zawsze chronionym, nigdy nie musiał mierzyć się z prawdziwym trudem.

Gdy jednak u jego kuzynki urodził się synek, Igor jakby oszalał. Po każdych odwiedzinach wracał z tym samym:

— No już, Zosiu, czas i na nas! Po co ciągle zwlekamy? Lepiej być młodymi rodzicami. Zanim się „przygotujesz”, będziemy mieć czterdziestkę na karku…

Próbowałam tłumaczyć, iż bawić się z dzieckiem przez pół godziny to nie to samo, co nie spać nocami, leczyć kolki, karmić, kołysać. Ale machał ręką:

— Zachowujesz się, jakbyśmy mieli sprowadzić na świat potop, a nie dziecko!

Nasi rodzice tylko podsycali ogień. I moja mama, i teściowa zapewniały chórem, iż będą pomagać dzień i noc, iż wszystko wezmą na siebie, tylko niech urodzę. W końcu uległam.

W ciąży Igor był wzorowym mężem. Nosił zakupy, sprzątał, gotował, chodził na USG, głaskał mój brzuch i szeptał, jak bardzo nas kocha — mnie i nasze dziecko. Wierzyłam, iż będzie dobrym ojcem.

Lecz bajka skończyła się w chwili, gdy wróciliśmy ze szpitala. Synek płakał. Często. Długo. Bez powodu i z powodu. Starałam się oszczędzać Igora nocnych czuwań, ale dziecko budziło się co dwie godziny. Krążyłam po mieszkaniu, śpiewałam kołysanki, ale w dwupokojowym wnętrzu nie dało się ukryć przed krzykiem. Kuchenne światło paliło się całą noc, a ja widziałam, jak mój mąż wierci się w łóżku, zatyka uszy, złości się.

Z dnia na dzień stawał się coraz bardziej rozdrażniony. Kłóciliśmy się, podnosiliśmy głos. Zaczął zostawać w pracy dłużej. Aż pewnego wieczoru, gdy syn skończył trzy miesiące, spokojnie spakował torbę.

— Wyprowadzam się do mamy. Muszę się wyspać. Nie daję rady. Nie chcę rozwodu, po prostu jestem zmęczony. Wrócę, gdy podrośnie…

Zostałam w przedpokoju z dzieckiem w ramionach i piersią pełną mleka. A on po prostu wyszedł.

Nazajutrz zadzwoniła teściowa. Mówiła spokojnie, jakby nic się nie stało:

— Zosieńko, nie pochwalam tego, co zrobił Igor, ale lepiej tak, niż żeby całkiem się załamał. Mężczyźni nie radzą sobie z niemowlętami. Przyjadę, pomogę. Tylko go nie potępiaj.

Później odezwała się moja mama.

— Mamo, naprawdę uważasz to za normalne? — pytałam, ledwo powstrzymując łzy. — To on mnie namawiał. A teraz zostawił mnie samą. Jak mam dalej żyć?

— Córeczko, nie działaj pochopnie. Tak, uciekł. Ale nie do innej, tylko do swojej matki. To znaczy, iż nie wszystko stracone. Daj mu czas. Wróci.

Tylko iż ja nie jestem pewna, czy chcę, by wrócił.

Złamał mnie. Zawiódł w najsłabszym momencie. Gdy ja, zapominając o sobie, myślałam tylko o synu, o nas trojgu — on się poddał i odszedł. Nie wytrzymał choćby pierwszych miesięcy ojcostwa. I teraz nie wiem — czy kiedykolwiek znów mu zaufam. Czy będę mogła na nim polegać. Przecież to on chciał tego dziecka. To on błagał. A gdy tylko się pojawiło — uciekł.

Teraz wszystko na mnie. Syn, dom, zmęczenie, strach. I jedna myśl wierci mi głowę: skoro w takiej chwili mnie zostawił — to co będzie dalej?…

Idź do oryginalnego materiału