Blask w oknie: droga do szczęścia

newsempire24.com 1 tydzień temu

**Światło w oknie: droga do szczęścia**

Wojciech, dla wszystkich Wojtuś, jak wołała na niego mama, dawno przekroczył trzydzieści osiem lat. Ale dla Jadwigi Nowak, profesor miejscowego uniwersytetu, był wciąż tym samym chłopczykiem, jej małym skarbem. Nigdy nie widziała w nim dorosłego mężczyzny, który potrafi sam decydować o swoim życiu.

Jadwiga nigdy nie wyszła za mąż. Całą siebie poświęciła pracy i synowi, którego urodziła w wieku trzydziestu sześciu lat. Wojtuś przyszedł na świat wątły, więc matka robiła wszystko, by nabrał sił. Jej troska nie miała granic: sama go ubierała, karmiła łyżeczką, szczotkowała mu zęby. W wieku trzech lat Wojtuś był już silnym, miłym chłopcem, ale Jadwiga nie pozwalała mu odejść ani na krok.

W przedszkolu zaczęły się problemy. Wychowawczynie zwracały jej uwagę:
— Pani syn niczego nie potrafi sam! Inne dzieci się ubierają, a on tylko czeka na pomoc.

Ona jednak nie przyjmowała tego do wiadomości:
— Dziecko ma matkę! jeżeli nie potraficie go ubrać, to zmieńcie pracę!

W końcu zabrała Wojtusia z przedszkola i zatrudniła nianię, która, podobnie jak ona, nie pozwalała mu na samodzielność. Chłopiec przyzwyczaił się, iż wszystkie decyzje podejmowano za niego. Do szkoły znalazła kolejną opiekunkę – emerytowaną sąsiadkę, która pilnowała każdego jego kroku. Jadwiga załatwiła też zwolnienia z wuefu. Jedzenie, ubrania, plan dnia – wszystko wybierała ona.

— Zrobiłam kanapkę, musisz zjeść, jeszcześ głodny — mówiła, smarując masłem chleb i podając go dziesięcioletniemu Wojtusiowi.

On posłusznie jadł, nie dyskutując. Z mamą się nie dyskutuje.

Wojtuś nie był z natury gruby, ale brak ruchu i nadmiar jedzenia zrobiły swoje. W wieku dwudziestu lat był już wysokim, przystojnym, choć nieco ociężałym mężczyzną. Dostał się na uniwersytet, gdzie wykładała matka. Koledzy śmiali się, widząc, jak Jadwiga czeka na syna w szatni i pomaga mu włożyć płaszcz. Do rękawów jego kurtki przyszyte były rękawiczki na gumce – żeby nie zgubił.

Uczył się sumiennie, a po studiach, jak chciała matka, został na uczelni. Gdy skończył dwadzieścia sześć lat, Jadwiga uznała, iż czas się ożenić. Wybrała mu choćby narzeczoną. Wojtuś nie protestował. Ale małżeństwo gwałtownie się rozpadło.
— Okazała się zupełnie inną osobą, niż udawała! — oburzała się Jadwiga. — Mówiła, iż Wojtuś jest zbyt niesamodzielny, krytykowała moją opiekę! Nie mogłam tego znieść i ich rozwiódłam!

Po dziesięciu latach znalazła jeszcze jedną kandydatkę. I znów ich rozdzieliła, bo „ta też nie pasowała”.

Agnieszka, druga żona Wojtka, urodziła syna Kacpra już po rozwodzie. Jadwiga wymogła test DNA, który potwierdził ojcostwo. Ale Wojtuś, po raz pierwszy w życiu, wyrwał się spod jej kontroli. Poszedł do Agnieszki, żeby zobaczyć syna.

Mieszkała skromnie, w wynajętym mieszkaniu. Gdy zobaczył dwumiesięcznego Kacpra, coś w nim pękło.
— Zostaję z wami — powiedział stanowczo.

Zadzwonił do matki i oznajmił, iż rzeczy odbierze później. Jadwiga płakała całą noc, nie wiedząc, jak odzyskać syna. Nie znała choćby adresu Agnieszki. Wojtuś unikał spotkań, a rzeczy zabrał, gdy jej nie było w domu.

Pewnego dnia jednak zaprosił matkę na urodziny Kacpra. Jadwiga przyszła z mnóstwem prezentów, promieniejąc z radości.
— Dla wnuka, dla Kacpra Wojciechowicza! — mówiła dumnie w sklepie.

Na progu powitał ją Wojtuś z synem na rękach.
— Poznaj babcię, synku — rzekł. — Mamo, w opiece nad wnukiem nie masz konkurencji. Agnieszka, jak wiesz, rodziców już nie ma.

Podał Kacpra matce. Jadwiga powstrzymała łzy, choć serce ściskało się od emocji.

— Dajesz mu widelec?! — zawołała, patrząc na Agnieszkę. — A jeżeli się ukłuje?
— To bezpieczny, dziecięcy widelec — odpowiedziała tamta.
— A skarpetki? Sam je zakłada? — dopytywała Jadwiga.
— Sam — wtrącił Wojtuś. — Od dawna to umie.
— Pije z kubka? Nie rozleje?
— jeżeli rozleje, nauczy się uważać — uśmiechnął się syn.
— Jeździ na rowerku? A jeżeli się wywróci?
— Pomóżmy mu wstać — odparł Wojtuś. — A jeżeli zapłacze — pocieszymy.

Jadwiga była jedynym gościem. Stół nakryty był z sercem, a ona pierwszy raz poczuła, iż jest potrzebna.
— Mamo, z Agnieszką znowu się pobraliśmy — oznajmił Wojtuś. — Kacper ma teraz moje nazwisko.
— Może… zamieszkalibyście ze mną? — zapytała nieśmiało. — W trzypokojowym mieszkaniu tak pusto samotnie…
— Nie, mamo — odpowiedział łagodnie Wojtuś. — Chcemy żyć na swoim. Zbieramy na mieszkanie, weźmiemy kredyt. Wszystko będzie dobrze.

Jadwiga spędziła dzień z Kacprem i od razu się zaprzyjaźnili.
— Czy mogę czasem zabierać go do siebie? — poprosiła.
— Tylko nie rozpieszczaj za bardzo! — zaśmiał się Wojtuś.
— Po co w takim razie jest babcia? — odrzekła. — Bez was tak smutno… Praca nie pomaga. Z wami czuję się szczęśliwa. Dziękuję, Agnieszko, za wnuka!
— I ja dziękuję za syna — uśmiechnęła się Agnieszka. — Kacper ma najlepszego ojca.

Wracając do domu, Jadwiga poczuła przytłaczającą pustkę. Pokoje, niegdyś tętniące życiem, teraz wydawały się zimne. Usiadła do laptopa i zaczęła pisać:

*„Sprzedam trzypokojowe mieszkanie w centrum Lublina, 65 m². Przestronna kuchnia, oddzielna łazienka, trzecie piętro, zadbany plac zabaw w podwórku. Blisko szkoła i przedszkole…”*

Ale po chwili namysłu zamknęła plik i otworzyła stronę z ogłoszeniami. Jej wzrok zatrzymał się na skromnym mieszkaniu jednopokojowym niedaleko uczelni.
— To zostawię dla wnuka — zdecydowała. — Oni żyją w wynajętym pokoju, jak mogłam na to pozwolić? Starczy pieniędzy, a jeżeli nie – wezmę kredyt, zJadwiga uśmiechnęła się przez łzy, patrząc na zdjęcie Kacpra na komodzie, i wiedziała, iż jej ofiara była tego warta.

Idź do oryginalnego materiału