Rodzice mojego męża, Jakuba, to ludzie zamożni. Mieszkają w dużym domu w centrum Poznania, mają kilka samochodów i regularnie wyjeżdżają na zagraniczne wakacje. Ja wychowałam się w skromnej rodzinie z małego miasteczka pod Kaliszem. Kiedy poznaliśmy się z Jakubem i postanowiliśmy się pobrać, różnica w naszym pochodzeniu nie miała znaczenia. Byliśmy młodzi, zakochani i gotowi budować życie własnymi siłami. Oczywiście, nie odmówilibyśmy pomocy bliskich, gdyby ją zaoferowali — opowiada Kinga.
Od dawna marzyliśmy z Jakubem o własnym mieszkaniu. Zmęczyły nas ciągłe przeprowadzki po wynajmowanych klitkach, gdzie albo tapeta odchodzi od ściany, albo cieknie kran, a właściciele tylko czekają, aż się wyprowadzimy. Rodzice Jakuba wiedzieli o naszych trudnościach, ale udawali, iż ich nie widzą. Mieli pieniądze — mogli pomóc, gdyby chcieli. Ale najwyraźniej nie mieli na to ochoty.
Moi rodzice mieszkają daleko, na wsi w Wielkopolsce. Ich zarobki są niewielkie i nigdy nie liczyłam na ich wsparcie. Rodzice Jakuba mieszkali w tym samym mieście, ale po ślubie postanowiliśmy nie mieszkać z nimi — chcieliśmy być niezależni. Wynajmowaliśmy mieszkanie, harowaliśmy w pracy, rezygnowaliśmy z wyjazdów, żeby odkładać na własne cztery ściany. Rodzice Jakuba byli tego świadomi, ale trzymali się z daleka.
Pewnego dnia odwiedziliśmy ich. Teściowa, jak zwykle, zaczęła wypytywać, kiedy zostanie babcią. Postanowiłam delikatnie zasugerować:
— Pomyślimy o dziecku, gdy będziemy mieli własne mieszkanie. Na razie nie stać nas choćby na wkład własny.
Teściowa tylko skinęła głową ze współczuciem, nie mówiąc ani słowa. Jej wzrok był pusty, jakby moje słowa rozmyły się w powietrzu.
Kilka miesięcy później dowiedziałam się, iż jestem w ciąży. Ta wiadomość przewróciła nasze życie do góry nogami. Poinformowaliśmy rodziców Jakuba, iż spodziewamy się dziecka. Byli zachwyceni, gratulowali nam, planowali, jak będą opiekować się wnukiem. Wtedy odważyłam się na szczerą rozmowę i zapytałam, czy nie mogliby pomóc chociaż z wkładem własnym. W końcu dla dziecka tak ważne jest dorastanie we własnym domu.
Ale teściowa nagle zmieniła się w słuch. Ozięble odpowiedziała, iż nie mają wolnych pieniędzy i nie mogą nam pomóc. To było kłamstwo! Dzień wcześniej teść chwalił się Jakubowi, iż planują kupić nowe auto terenowe. Więc na samochód znajdowali środki, ale na mieszkanie dla syna i wnuka — już nie.
Starałam się zachowywać spokój, ale w środku kipiałam z bezsilności. Nasze marzenie o własnym mieszkaniu, gdzie moglibyśmy wychowywać dziecko, rozpadało się na naszych oczach. Pogodziłam się z myślą, iż przez cały czas będziemy mieszkać w ciasnym wynajmowanym lokum, gdzie zawsze coś się psuje. Ale pomoc przyszła z najmniej spodziewanej strony.
Pojechaliśmy do moich rodziców, aby opowiedzieć o ciąży. Mama wysłuchała nas, a potem oznajmiła swoją decyzję. Razem z tatą już wszystko przemyśleli: postanowili sprzedać swoje mieszkanie w mieście, by pomóc nam zebrać potrzebną kwotę. Sami zamierzali przenieść się na wieś do babci, twierdząc, iż tam będzie im lepiej niż w zatłoczonym Kaliszu.
Próbowałam ich odwieść od tego pomysłu, ale byli nieugięci. Miesiąc później sprzedali mieszkanie, a my z Jakubem otrzymaliśmy nie tylko pieniądze na wkład własny, ale i coś ekstra. Niedługo potem kupiliśmy przytulne dwupokojowe mieszkanie na obrzeżach Poznania. Wreszcie mieliśmy własne gniazdko, gdzie mogliśmy spokojnie przygotowywać się na narodziny dziecka.
Teraz jesteśmy szczęśliwi i pewni przyszłości. Ale postępowanie rodziców Jakuba wciąż nie daje mi spokoju. Postawili zakup nowego auta ponad dobro własnego syna i wnuka. To boli. Przez całą moją ciążę ani razu nie zadzwonili, nie zapytali, jak się czuję, czy czegoś nam nie potrzeba. Żyją własnym życiem, pełnym luksusu i beztroski, i najwyraźniej nie obchodzi ich, co dzieje się z nami.
Coraz częściej myślę, iż naszemu dziecku nie są potrzebni tacy dziadkowie. Pokazali, iż ich własne zachcianki są ważniejsze niż rodzina. Kiedy nasz maluch przyjdzie na świat, otoczę go tylko tymi, którzy będą go naprawdę kochać i troszczyć się o niego. A na pewno nie będą to ludzie, dla których nowy samochód znaczy więcej niż szczęście własnego wnuka. Prawdziwa rodzina nie mierzy miłości złotówkami.