Rodzice mojego męża, Stanisława, to ludzie zamożni. Mieszkają w wielkim domu w centrum Krakowa, mają kilka samochodów i regularnie wyjeżdżają na zagraniczne wakacje. Ja wychowałam się w skromnej rodzinie z małego miasteczka pod Kielcami. Gdzieś między młodością a dorosłością spotkaliśmy się z Stasiem i postanowiliśmy wziąć ślub. Różnice w naszym pochodzeniu wtedy nie miały znaczenia. Byliśmy młodzi, zakochani i gotowi budować życie własnymi siłami. Choć gdyby bliscy zechcieli pomóc, pewnie nie odmówilibyśmy – opowiada Kinga.
Marzyliśmy z mężem o własnym mieszkaniu. Zmęczyły nas już wynajmowane kawalerki, gdzie tapety się łuszczą, kran przecieka, a właściciele tylko czekają, aż się wyprowadzimy. Rodzice Stanisława wiedzieli o naszych trudnościach, ale udawali, iż ich nie dostrzegają. Mieli przecież pieniądze – gdyby chcieli, mogliby pomóc. Ale nie chcieli.
Moi rodzice mieszkają daleko, na Kielecczyźnie. Ich zarobki są niewielkie, więc nigdy nie liczyłam na ich wsparcie. Rodzice męża byli w tym samym mieście co my, ale po ślubie nie chcieliśmy z nimi mieszkać – ceniliśmy niezależność. Wynajmowaliśmy, harowaliśmy od świtu do zmierzchu, rezygnowaliśmy z wakacji, by odkładać na swoje cztery ściany. Oni wiedzieli, a jednak trzymali się z boku.
Pewnego dnia zawitaliśmy do nich w gości. Teściowa, jak zwykle, zaczęła wypytywać, kiedy wreszcie zostanie babcią. Odezwałam się ostrożnie:
— Pomyślimy o dziecku, gdy będziemy mieć własne mieszkanie. Na razie nie stać nas choćby na wkład własny.
Skinęła tylko ze współczuciem, milcząc. Jej wzrok był pusty, jakby moje słowa rozpłynęły się w powietrzu.
Kilka miesięcy później okazało się, iż jestem w ciąży. Ta wiadomość zmieniła wszystko. Powiedzieliśmy rodzicom Stasia – cieszyli się, winszowali, planowali, jak będą zajmować się wnukiem. Wtedy odważyłam się zapytać wprost, czy nie pomogliby choć z wkładem. Przecież dla dziecka tak ważne jest, by miało swój dom.
Lecz twarz teściowej nagle stężała. Odrzekła chłodno, iż nie mają wolnych środków i nic nie mogą zrobić. To było kłamstwo! Dzień wcześniej teść chwalił się Stanisławowi, iż zamierzają kupić nowe auto terenowe. Więc na samochód znajdą, a na dom dla syna i wnuka – nie?
Starałam się zachować spokój, ale w środku kipiałam z gniewu. Nasze marzenie o własnym gnieździe rozpływało się jak mgła. Pogodziłam się już z tym, iż zostaniemy w tej ciasnej wynajmowanej klitce, gdzie zawsze coś się psuje. Ale pomoc przyszła skądś, gdzie najmniej się jej spodziewałam.
Pojechaliśmy do moich rodziców powiedzieć o ciąży. Mama wysłuchała, a potem oznajmiła swoją decyzję: z tatą postanowili sprzedać swoje mieszkanie w mieście, by nam pomóc. Sami zaś mieli przenieść się na wieś do babci, twierdząc, iż tam będzie im lepiej.
Próbowałam odwieść ich od tego pomysłu, ale byli nieugięci. Miesiąc później sprzedali lokal, a my dostaliśmy nie tylko na wkład własny, ale i coś extra. niedługo kupiliśmy przytulne dwupokojowe mieszkanie na krakowskim przedmieściu. Wreszcie mieliśmy swoje miejsce, gdzie mogliśmy spokojnie przygotowywać się na przyjście dziecka.
Teraz jesteśmy szczęśliwi. Ale postępowanie rodziców męża wciąż mnie uwiera. Przedłożyli zakup nowego auta ponad dobro własnego syna i wnuka. To boli. Przez całą moją ciążę ani razu nie zapytali, jak się czuję, czy czegoś nie potrzebujemy. Żyją w swoim dostatnim świecie i chyba wcale im na nas nie zależy.
Coraz częściej myślę, iż dziecku nie są potrzebni tacy dziadkowie. Pokazali, iż ich sprawy są ważniejsze od rodziny. Gdy nasz maluch przyjdzie na świat, otoczymy go ludźmi, którzy będą go kochać naprawdę. A na pewno nie tymi, dla których błyszczący samochód znaczy więcej niż uśmiech wnuka.