Brzemię Wspomnień

newskey24.com 6 godzin temu

Ciężar wspomnień

Śmierć matki zaskoczyła go jak cios, przed którym nie da się się uchylić. Przyjechał dopiero trzeciego dnia. Nie dlatego, iż nie zdążył, ale dlatego, iż nie potrafił. Jak otworzyć drzwi domu, w którym jej głos już nie zabrzmi? Jak wdychać powietrze przesiąknięte zapachem jej perfum? Jak spojrzeć w oczy sąsiadom i wykrztusić „dzień dobry”, gdy w gardle tkwi „przepraszam”?

Pociąg przyjechał o świcie. Dworzec powitał go zapachem zardzewiałej stali, mokrego asfaltu i jakiejś gęstej melancholii. Wysiadł ostatni, z podniszczonym plecakiem na ramionach i twarzą jakby wykutą z kamienia — taką miał już od lat. W poczekalni, na ławce, spał jakiś włóczęga, zwinąwszy się w kłębek, jakby próbował ukryć się przed światem. Wszystko dokoła było boleśnie znajome — a jednak obce, jak wyblakłe zdjęcie, na którym twarze są bliskie, ale ty sam jesteś dla siebie obcy.

Dom w miasteczku pod Krakowem stał jak dawniej, ale wydawał się postarzały w ciągu jednej nocy. Elewacja się łuszczyła, ganek przechylił się, poręcze pokryła rdza, a farba na drzwiach odpryskiwała jak wysuszona skóra, dawno zapomniana przez troskę. Stopnie skrzypiały pod nogami, jakby szeptały o przeszłości.

Sąsiadka Halina otworzyła drzwi, ledwo zapukał — jakby czekała przy dziurce od klucza. W starej chustce, w wyblakłym szlafroku, z twarzą naznaczoną czasem, mimo wszystko zmiękła, gdy go zobaczyła. W jej oczach błysnęło ciepło, jakby przed nią stał nie zmęczony mężczyzna, ale ten sam chłopak, który kiedyś ganiał piłkę po zakurzonym podwórku.

— W końcu jesteś — powiedziała bez wyrzutu, ale z lekkim napomnieniem w głosie. I dodała ciszej: — Wejdź. Wszystko zostało tak, jak było. Nikt nic nie ruszał.

W mieszkaniu pachniało ziołami i zwiędłymi kwiatami. Przez grube zasłony przebijały się wąskie promienie słońca, kładąc się na wytarty parapet i starą, robioną na drutach serwetkę. Przeszedł do pokoju matki. Wszystko było na swoim miejscu: koc na kanapie, złożony tak samo starannie jak w dzieciństwie; stare zegary na ścianie, których bicie niegdyś go przerażało. Na stole — kartka: „Klucze od strychu w komodzie. Wiesz, gdzie wszystko”. Osiadł na kanapie, nie zdejmując kurtki. Siedział, wpatrując się w pustkę. Przesunął wzrokiem po popękanych suficie, zakurzonym abażurze, odrapanej ramie okna. Potem położył się — w ubraniu — i zapadł w sen. Sen okrył go jak ciepły koc, osłaniając przed bólem, i po raz pierwszy od lat nie stawiał oporu.

Rano znalazł tornister. Ten sam, z którym w odległości dzieciństwa szedł do pierwszej klasy. Skóra była popękana, zamek zepsuty, rogi wytarte do dziur, a rączka niezgrabnie przyklejona taśmą. Tornister leżał zakurzony na najwyższej półce szafy, przykryty zniszczoną tkaniną, jakby matka trzymała go jak relikwię, nie mogąc go wyrzucić. W środku — pożółkłe zeszyty z nierównym dziecięcym pismem, kartka od ojca (jesz,

Idź do oryginalnego materiału