Burza w domu: Drama Magdaleny
Magdalena właśnie odprowadziła męża do pracy i, marząc o chwili spokoju, wróciła do sypialni ich przytulnego mieszkania w Krakowie. Ledwie jednak położyła się, gdy rozległo się gwałtowne pukanie do drzwi.
— Otwieraj, żywo! — rozległ się ostry głos teściowej.
Magdalena, zaniepokojona tonem, otworzyła. W progu stała Barbara Kazimierzówna, jej oczy błyszczały determinacją.
— Barbara Kazimierzówna, co się stało? — zapytała ostrożnie Magdalena, czując, jak serce ściska się od złego przeczucia.
— Spałaś?! Zbieraj się, będziemy przygotowywać dla mnie pokój! Przeprowadzam się do was! — oświadczyła teściowa, jakby rzucając wyzwanie.
— Jak to? Po co? — Magdalena zastygła, nie mogąc pojąć, co słyszy.
W rodzinie Magdaleny i Krzysztofa panowała radosna atmosfera oczekiwania — Magdalena była w piątym miesiącu ciąży. Ale tę euforia przyćmiewała teściowa. Od kiedy Barbara Kazimierzówna dowiedziała się o wnuku, zaczęła dusić Magdalenę swoją „troską”, od której córka chciała uciec gdzie pieprz rośnie.
Teściowa zawsze dbała o syna, ale jej opieka nad synową graniczyła z natręctwem. Jej sposób mówienia był ciężki jak kamień — każde słowo niosło mieszankę pochwały i jadu.
— Patrzę na ciebie i się martwię — oznajmiła pewnego dnia, znów pojawiając się bez zapowiedzi.
— Dlaczego? — zdziwiła się Magdalena, mimowolnie przeglądając się w lustrze.
— W ogóle w lustro zaglądasz? — przymrużyła oczy teściowa. — Chuda jak patyk! Biodra wąskie. Jak będziesz rodzić? Tylko oczy masz ładne, pewnie tym Krzysia omamiłaś. Reszta do licha.
Magdalena oniemiała. Komplement? Obraza? Nie wiedziała, jak zareagować.
— Pewnie w dzieciństwie często chorowałaś — ciągnęła Barbara Kazimierzówna. — Gdzie twoi rodzice wtedy byli?
— Nie chorowałam! — wybuchnęła Magdalena. — Rodzice co lato zabierali mnie nad morze!
— No właśnie, zabierali, bo słaba byłaś. Po prostu zapomniałaś! — ucinała teściowa, jakby stawiając kropkę nad i.
Taka była jej „specjalna” troska: nie potrafiła pochwalić, nie kłując przy tym. Wyjątek stanowili syn Krzysztof i córka Kinga, która mieszkała w innym mieście. Ich uwielbiała bez zastrzeżeń.
Gdy nadszedł siódmy miesiąc, Magdalena bała się nie porodu, a kolejnej wizyty teściowej. Chciała choćby odwołać swoje urodziny, byle tylko nie widzieć Barbary Kazimierzówny. Ale Krzysztof nalegał:
— Chcę ci sprawić radość, Magsiu. Rodzinne święto to przecież szczęście!
Krzysztof, przyzwyczajony do manier matki, nie widział, jak ciężko Magdalenie znosić jej przytyki.
— Magsiu, może zrobimy urodziny w domu? — zaproponował tydzień przed imprezą. — W restauracji tłok, a w twoim stanie lepiej nie ryzykować.
— Dlaczego w domu? — spytała bez entuzjazmu Magdalena.
— niedługo poród, po co ci łapać infekcje? — przekonywał.
— Dobrze — westchnęła. — Ale żadnych bankietów, nie mam siły gotować.
— Mama przyjdzie wcześniej, pomoże! — uradował się Krzysztof.
Magdalena zdrętwiała, jej oczy pociemniały.
— To Barbara Kazimierzówna zaproponowała świętować w domu?
— Co ma do tego mama? Sam tak chcę! — bronił się mąż.
— Oczywiście! Bez jej rad ani rusz! — wybuchnęła Magdalena.
— Magsiu, mama chce dla nas dobrze!
— Milcz! Będziemy świętować w domu, ale pomagać mi będzie moja mama!
— Twoi mają godzinę drogi, a mama mieszka dwa kroki stąd — oponował Krzysztof.
— Moi przyjadą wcześniej, zostaną na noc! — odcięła się.
— O co ci chodzi?
— Jeszcze słowo, a poproszę rodziców, żeby przywieźli psa! — warknęła.
— Wiesz, iż nie znoszę psów — przypomniał.
— Właśnie o to chodzi! — Magdalena wyszła, trzasnąwszy drzwiami.
W przeddzień święta rodzice Magdaleny, Agnieszka i Jan, przyjechali z prezentami. Przywieźli warzywa z działki i ubranka dla dziecka. Agnieszka wiedziała, iż córka nie jest przesądna, więc spokojnie kupowała rzeczy dla wnuka z wyprzedzeniem. Magdalena i Krzysztof już kupili łóżeczko i wózek, ale ukrywali to przed teściową.
— Mamo, tylko nie mów przy Barbarze o dziecięcych rzeczach — prosiła Magdalena.
— Znów wtrąca się ze swoimi przesądami? — dopytywała się Agnieszka.
— Och, choćby oddychać nie daje — skarżyła się córka. — Od kiedy poszłam na zwolnienie, drżę przy każdym dzwonku do drzwi.
— A z Krzysiem jak?
— Z nim dobrze. On wiecznie w pracy. Ale teściowa…
— To nie w porządku — zmarszczyła brwi matka. — Jutro z nią porozmawiam.
— Mamo, nie!
— Trzydzieści lat jestem matką, nie dam cię skrzywdzić! — odcięła się Agnieszka.
Rano w dniu urodzin rodzice już krzątali się po kuchni.
— Córeczko, wszystkiego najlepszego! — Jan pierwszy uściskał córkę.
— Nasza piękna, bądź szczęśliwa! — dodała Agnieszka.
Magdalena pochwaliła się prezentem od męża — Krzysztof podarował jej pierścionek i bilety na wystawę, o której marzyła.
— Masz szczęście do męża, córeczko! — uśmiechnął się teść. — Ja bym nie zapamiętał, co Agnieszce się podoba.
— Zaraz się umyję i pomogę — powiedziała Magdalena.
— A ja pomogę nakryć do stołu — zajął się Krzysztof.
Wesołą atmosferę przerwał dzwonek domofonu — przyszła Barbara Kazimierzówna.
— Och, swaci! Dawno was nie widziałam. Nie zawracacie głowy córce w ciąży? Po co się tłuc sto kilometrów? — sarknęła.
Agnieszka nie pozostała dłużna:
— My, Barbaro, młodym nie przeszkadzamy, nie jak niektórzy, wpadają bez zapowiedzi. Za to pieniądze wysyłamy regularnie.
Teściowa skrzywiła się, ale milczała — trafiła w czuły punkt. Urodziny minęły w nerwowej atmosferze, Magdalena i Krzysztof starali się uniknąć awantury.
Następnego dnia rodzice Magdaleny wyjechali. Krzysztof poszedł do pracy, a Magdalena, marząc o drzemce, skierowałaMagdalena zamknęła oczy, ale zanim zdążyła zasnąć, domofon znowu wrzasnął jak alarm.