Nazywam się Zosia i mam 28 lat. Od prawie dekady jestem samotną mamą mojego syna, Kacpra. Jego ojciec, Bartosz, zmarł nagle, gdy Kacper był jeszcze niemowlęciem. Nagła wada serca zabrała go od nas zbyt wcześnie. Miał zaledwie 23 lata.
Byliśmy młodziledwo dorośligdy dowiedzieliśmy się, iż jestem w ciąży. Przestraszeni. Podekscytowani. Zagubieni. Ale kochaliśmy się głęboko, namiętnie. I byliśmy zdeterminowani, by dać radę. Bartosz oświadczył się tej samej nocy, gdy usłyszeliśmy bicie serca Kacpra. To ciche *bum-bum* przewróciło nasz świat do góry nogamiw najpiękniejszy sposób.
Nie mieliśmy wiele. Bartosz był muzykiem, ja pracowałam na nocne zmiany w barze i próbowałam skończyć studia. Ale mieliśmy marzenia, nadzieję i mnóstwo miłości. Dlatego jego śmierć złamała mnie na kawałki. Jednego dnia pisał kołysankę dla syna, a następnego już go nie było. Po prostu zniknął.
Po pogrzebie wprowadziłam się do przyjaciółki i skupiłam się wyłącznie na Kacprze. Od tamtej pory byliśmy tylko myucząc się życia po omacku. Ubrania z drugiej ręki. Przypalone naleśniki. Bajki na dobranoc. Koszmary. Śmiech. Łzy. Tyle obtartych kolan i szeptanych słów otuchy. Dałam z siebie wszystko, by go wychować.
Ale dla mojej rodziny, zwłaszcza dla mojej matki, Marii, to nigdy nie było wystarczające.
W jej oczach byłam przestrogącórką, która zaszła w ciążę za młodo, dziewczyną, która wybrała miłość zamiast rozsądku. choćby po śmierci Bartosza nigdy nie złagodniała. Oceniała mnie za to, iż nie wyszłam ponownie za mąż, iż nie naprawiłam życia tak, jak ona uważała, iż powinnam. Dla niej samotne macierzyństwo nie było ani szlachetne, ani silnebyło wstydliwe.
Tymczasem moja siostra, Kinga? Ona zawsze grała według zasad. Miłość ze studiów. Wymarzony ślub. Dom w podwarszawskiej willowej dzielnicy. Oczywiście, była złotym dzieckiem. A ja byłam plamą na rodzinnym portrecie.
Mimo to, gdy Kinga zaprosiła mnie i Kacpra na swoje baby shower, uznałam to za szansę. Nowy początek. Na zaproszeniu widniał choćby odręczny dopisek: Mam nadzieję, iż to nas zbliży. Chwyciłam się tych słów jak tonący brzytwy.
Kacper był podekscytowany. Nalegał, żeby sam wybrać prezent. Zdecydowaliśmy się na manualnie robiony kocykcoś, co szyłam nocamioraz książkę dla dzieci, którą uwielbiał: Kocham cię na zawsze. Bo każde dziecko zasługuje na miłość