Dziś znów nie mogę spać. Wiem, iż byłam okropną matką. Przyszłam zobaczyć syna, a on tylko powiedział: „Nie mam matki” i odszedł.
Gdy Mateusz skończył trzy lata, nasz rodzinny świat runął. Mąż spakował rzeczy i wyszedł. Bez wyjaśnień, bez żalu. Zostałam sama z dzieckiem, bez wsparcia, z pustym portfelem i zgorzkniałym sercem. Po kilku miesiącach przyjęłam propozycję pracy za granicą – miałam nadzieję, iż w końcu stanę na nogi i zapewnię synowi lepszą przyszłość.
Maćka zostawiłam pod opieką mojej matki. To ona odprowadzała go do przedszkola, uczyła wierszyków, prasowała mundurek, gdy poszedł do szkoły. To babcia pocieszała go nocą, gdy płakał z tęsknoty. A ja… Wysyłałam paczki, pieniądze, listy. Ale przyjeżdżałam – rzadko. Zawsze coś stało na przeszkodzie: praca, codzienność, nowe związki.
Tak, zakochałam się. W innym mieście, w innym kraju, w innym mężczyźnie. W końcu zrozumiałam, iż Mateusz nie pasuje do tej nowej rzeczywistości. Próbowałam to ignorować, ale tak właśnie było. Stał się dla mnie czymś odległym, bolesnym, ciężkim przypomnieniem tego, od czego uciekłam.
Gdy Mateusz skończył liceum, dostał się na studia. Uczył się wyśmienicie. Zaczął pracę w międzynarodowej firmie i wyjechał do Holandii. Podróżował służbowo, rozwijał się. Byłam z niego dumna, choć tylko z daleka.
Pewięgo dnia w Paryżu poznał dziewczynę o imieniu Kornelia. Okazało się, iż też jest z Polski. Zaiskrzyło między nimi. niedługo zamieszkali razem. Gdy Kornelia zaszła w ciążę, wrócili do Warszawy, wzięli ślub i kupili mieszkanie. Urodził im się syn, Tymon. Mateusz marzył o większej rodzinie, ale jego żona miała inne zdanie – chciała jeszcze „pożyć dla siebie”.
Coraz częściej wyjeżdżał w delegacje, ale starał się to wynagradzać pieniędzmi, prezentami, wspólnymi wyjazdami. Żył na wysokich obrotach, wierząc, iż postępuje słusznie.
Pewnego razu wrócił z wyjazdu wcześniej – był nieobecny prawie dwa miesiące. Kornelii nie było w domu. Tymon bawił się z nianią. Dziewczyna zmieszała się, mówiąc, iż pani poszła na siłownię. Coś w jej głosie zdradzało kłamstwo. Gdy Mateusz rozpakowywał prezenty, syn podbiegł uradowany i, chwytając zabawkę, wykrzyknął:
— Już taka mam! Wujek Krzysio taką samą mi dał!
Wszystko stało się jasne. Kornelia przyznała się: od ponad roku ma romans z Krzysztofem i nie zamierza tego ukrywać. „Ty zawsze gdzieś latasz, po prostu zmęczyłam się samotnością” – powiedziała.
Następnego dnia Mateusz złożył pozew o rozwód. „Nie zabraniam ci widywać syna. Ale mieszkanie jest moje. Znajdź sobie lokum z kochankiem” – powiedział spokojnie, ale stanowczo. Błagała, by zostawił jej mieszkanie – twierdziła, iż dziecko nie będzie miało gdzie spędzać nocy. On pozostał nieugięty.
Dwa tygodnie później stała z synem pod drzwiami:
— Wyjeżdżamy z Krzysztofem. Niech Tymon na razie zostanie z tobą. Jak się urządzimy, odbierzemy go.
— Twój konkubent pewnie nie ma ochoty go widzieć, co?
Milczała.
Tak zaczęło się ich nowe życie we dwóch. Mateusz rzucił pracę, założył firmę, by być blisko syna. Tymon początkowo pytał o matkę, ale gwałtownie przestał. Kornelia już nie dzwoniła, nie przyjeżdżała. Mateusz nie chciał się więcej żenić – zdrada zostawiła w jego sercu bliznę na zawsze.
Minęły lata. Tymon dorósł. Pewnego szumnego wieczoru pod ich klatkę podeszła kobieta. Postarzała, z pełnym winy spojrzeniem.
— Ledwie odnalazłam wasz adres. Chcę zobaczyć syna… Wiem, iż wszystko zmarnowałam…
Tymon spojrzał na ojca. Ten skinął głową:
— Tak. To twoja matka.
Chłopak podniósł wzrok i cicho powiedział:
— Nie mam matki.
Odwrócił się i wszedł do domu. Stałam jak sparaliżowana. Patrzyłam jej w oczy i widziałam tylko pustkę. Zrozumiałam – słowa już nie były potrzebne.
— Słyszałaś. Nie przychodź więcej.
Zatrzasnęłam drzwi i podeszłam do syna. Tam, za tymi drzwiami, była moja prawdziwa rodzina.