Cały majątek przy rozwodzie zostawił żonie, wraz z własną matką

polregion.pl 2 dni temu

— Przyszedł do mnie tylko z plecakiem — głos Zosi drżał, gdy opowiadała przyjaciółce o swoim mężu, siedząc w ich małym wynajmowanym mieszkaniu w Poznaniu. — Wszystko, co miał, zostawił swojej rodzinie. I co miesiąc, punktualnie jak w zegarku, płaci alimenty. A ja… sama nie wiem, jak mamy dalej żyć.

Dziesięć lat temu Zosia, wówczas 19-letnia studentka, zakochała się w Krzysztofie. Miał 34 lata i był żonaty. Różnica wieku nikogo nie powstrzymała. Ich namiętność przyćmiła wszystko: Krzysztof opuścił rodzinę, porzucając żonę i dzieci dla Zosi. Do dziś są razem, żyją w nieformalnym związku w Poznaniu, ale ich szczęście przyćmiewa ciężar przeszłości, który ciągnie ich na dno.

Gdy Krzysztof odszedł od rodziny, jego synowie mieli 6 i 9 lat. Teraz są nastolatkami, ale wtedy byli maluchami, potrzebującymi ojca. Krzysztof zostawił byłej żonie, Marzenie, wszystko: mieszkanie, samochód, oszczędności. ale wraz z majątkiem otrzymała też jego matkę, Bronisławę, która stała się dla niej ciężarem.

Historia ich rodziny zaczęła się w maleńkim kawalerce Marzeny, odziedziczonej po babci. Gdy urodziły się dzieci, stało się jasne, iż miejsca jest za mało. Wtedy Bronisława, która właśnie przeszła na emeryturę, zaoferowała pomoc. Miała niewielkie mieszkanie w sąsiednim mieście. Sprzedała je, a młode małżeństwo znalazło kupca na kawalerkę Marzeny. Połączyli pieniądze i kupili przestronne trzypokojowe mieszkanie, gdzie Bronisława stała się pełnoprawną gospodynią, obok syna i synowej.

Pomysł wydawał się dobry: babcia pomoże z wnukami, a przy okazji będzie mieszkać blisko rodziny, zamiast samotnie. Początkowo wszystko szło dobrze. Bronisława działa się dzieci, gotowała, a Marzena, nie przedłużając urlopów macierzyńskich, gwałtownie wróciła do pracy. Pieniędzy starczało na wszystko: jeździli na wakacje, kupili dobry samochód, urządzili mieszkanie. Kłótnie zdarzały się oczywiście, ale ogólnie żyli zgodnie. Bronisława była dla wnuków drugą matką, a dla Marzeny — oparciem.

Aż pojawiła się Zosia. Krzysztof zakochał się jak chłopiec i, nie oglądając się za siebie, porzucił rodzinę. Odszedł, zostawiając Marzenie z dziećmi mieszkanie, ale razem z nim — swoją matkę. Bronisława pozostała w tym samym domu, bo nie miała gdzie iść. Z początku trzymały się razem, wspierając się dla dobra dzieci. Marzena i teściowa dzieliły codzienność, starając się zachować spokój. Ale bez Krzysztofa, który był pomostem między nimi, wszystko się rozpadło.

Mieszkanie, niegdyś pełne ciepła, stało się zimną komunalką. Marzena, która ledwo skończyła 40 lat, wychowywała dwóch nastoletnich synów. Bronisława, z obolałymi nogami i zmęczonym spojrzeniem, zajmowała jeden z pokoi. Prawie ze sobą nie rozmawiały, unikając się nawzajem. Była synowa i teściowa, które niegdyś piły razem herbatę i śmiały się, stały się obcymi. Każde spojrzenie, każdy krok w korytarzu przypominał, iż ich dom to już nie dom, tylko pole bitwy.

Marzena wielokrotnie prosiła Krzysztofa o pomoc w zamianie mieszkania. Bronisława też błagała syna, by znalazł rozwiązanie, by mogła żyć osobno. Ale Krzysztof, który teraz spłacał kredyt za wynajem z Zosią, nie miał pieniędzy. Rozkładał ręce:
— Robię, co mogę. Płacę alimenty, czego jeszcze ode mnie chcecie?

Zosia, słuchając go, czuła ukłucie winy. Wiedziała, iż przez nią jego rodzina znalazła się w takiej sytuacji, ale nie mogła nic zmienić. Bolalo ją patrzenie, jak Krzysztof męczy się, rozdarty między obowiązkiem wobec dzieci a ich nowym życiem.

A w tamtym mieszkaniu w centrum Poznania trwała cicha wojna. Marzena, wyczerpana pracą i wychowywaniem synów, patrzyła na Bronisławę i widziała w niej przypomnienie zdrady męża. Bronisława, samotna i chora, czuła się ciężarem, ale nie mogła odejść. Dzieci, wychowane wśród tych dorosłych dramatów, zamykały się w sobie, nie rozumiejąc, dlaczego ich dom stał się taki zimny.

Żyli pod jednym dachem, ale każdy — w swojej samotności. Niegdyś zżyta rodzina, w której słychać było śmiech i unosił się zapach ciast, stała się cieniem przeszłości. Marzena marzyła o wolności, Bronisława — o spokoju, a Krzysztof, który odszedł do nowej miłości, pozostawił za sobą tylko zniszczenia. I nikt nie wiedział, jak odzyskać utracone ciepło.

Czasem największym błędem nie jest to, co tracimy, ale to, co zostawiamy za sobą — splątane losy, których już nie da się naprawić.

Idź do oryginalnego materiału