Cena zdrady: jak jedna kobieta straciła wszystko, ale odnalazła sens życia
Weronika wróciła do domu wcześniej niż zwykle – koleżanka z pracy poprosiła o zamianę dyżurów. Kobieta cicho przekroczyła próg, położyła klucze na półeczce w przedpokoju i ruszyła w stronę kuchni. W zlewie – sterta brudnych naczyń, na stole – okruchy. Opanował ją niesmak – ani mąż, ani synowa nie zadbali o porządek. Nie mówiąc słowa, umyła naczynia, posprzątała i skierowała się do sypialni. Po drodze zajrzała do pokoju Jagody – dziewczyny nie było. Weronika zmarszczyła brwi, ale zignorowała to. Gdy jednak weszła do swojej sypialni, stanęła jak wryta – na jej łóżku leżała Jagoda i… BOGDAN. Przytuleni. Półnadzy. I to mimo jej ciąży.
A przecież wszystko zaczęło się od miłości. Patrykowi wydawało się, iż chodził jak w oblokach, gdy biegł do Jagody. Tak, była lekkomyślna, zbyt swobodna, ale tłumaczył to jej wiekiem – miała przecież dopiero dwadzieścia lat. On sam był dwa lata starszy, wychowany surowo, ale z miłością – matka, Weronika Stanisławowa, znana położna, wychowała go samotnie. Dała mu wszystko: duszę, zasady, dobroć.
Gdy Jagoda powiedziała, iż jest w ciąży, Patryk nie spanikował – zaproponował ślub i wspólne wychowanie dziecka. ale Jagoda tylko się zaśmiała: „Nie, do urzędu nie pójdę. Ale pieniądze mi się przydadzą. Trzeba jakoś rozwiązać ten problem.” Patryk osłupiał, ale nie odpuścił od razu. Przekonał ją: niech urodzi, a dziecko odda jemu – on je wychowa. Po namyśle, dziewczyna zgodziła się. Pobrali się cicho. Zamieszkali u Patryka z matką i ojczymem Bogdanem. ale po kilku miesiącach Patryka zabrakło – wypadek w drodze z pracy. Weronika niemal oszalała z żalu. Syna już nie było. Pozostała tylko nadzieja – jego dziecko, noszone przez Jagodę.
Ale Jagoda nie okazywała smutku. Patrzyła na Weronikę jak na źródło korzyści. Mieszkała w jej domu, jadła z jej rąk, wylegiwała się w osobnym pokoju, nic nie robiąc. Bogdan początkowo wściekał się: „Nie zniosę tej przybłędy.” Jednak niedługo gniew zastąpiło… dziwne zainteresowanie. Jego spojrzenie na ciężarną Jagodę stawało się coraz bardziej natarczywe. Weronika to zauważyła. ale odpędzała od siebie myśli. Aż do tego wieczoru…
Gdy zobaczyła ich razem w swoim łóżku – świat się zawalił. Spokojnie, lodowatym tonem, kazała Bogdanowi wyjść. Nie sprzeciwiał się. W dziesięć minut już go nie było. Jagoda w milczeniu wróciła do swojego pokoju. Weronika została sama, siedząc na brzegu łóżka z głową w dłoniach. Wyrzucić Jagodę? Nie. Potrzebowała wnuka. Dla niego była gotowa znieść wszystko.
Rano oznajmiła: „Zostań do porodu. Potem – choćbyś się diabłu na rogu przypięła. Nie chcę cię więcej widzieć.” Jagoda choćby się nie odezwała – było jej wszystko jedno. Ważne było tylko dotrwać do końca i zabrać swoją część.
Poród był ciężki. ale chłopiec przyszedł na świat. Zdrowy. Silny. Weronika płakała ze szczęścia. A Jagoda… podpisała dokumenty o zrzeczeniu się praw i wyszła. Bez pożegnania, bez spojrzenia. Po prostu zniknęła.
Weronika nadała chłopcu imię Mikołaj. Adoptowała go. Początkowo było trudno – wiek, samotność, ból. Ale stał się jej powietrzem. Sensem. Życiem. Zamiast syna, którego straciła, los dał jej drugą szansę.
Jagoda wyjechała w nieznanym kierunku. Bogdan przysłał papiery rozwodowe. Weronika podpisała je bez drżenia ręki. Nie wspominała już ani jego, ani tej, która zniszczyła jej dom. Teraz miała Mikołaja. I dla niego zamierzała żyć.