Cena zdrady: jak jedna kobieta straciła wszystko, ale odnalazła sens życia
Ewa wróciła do domu wcześniej niż zwykle – koleżanka z pracy poprosiła ją o zamianę dyżurów. Kobieta cicho weszła do mieszkania, położyła klucze na komodzie i przeszła do kuchni. W zlewie sterta brudnych naczyń, na stole – okruszki. Ogarnęło ją nieprzyjemne uczucie – ani mąż, ani synowa nie zadbali o porządek. Nie mówiąc ani słowa, umyła naczynia, posprzątała i skierowała się do sypialni. Po drodze zajrzała do pokoju Zosi – dziewczyny nie było. Ewa zmarszczyła brwi, ale nie przywiązała do tego wagi. Jednak gdy weszła do swojej sypialni, zastygła jak rażona prądem – na jej łóżku leżała Zosia i… TOMASZ. W objęciach. Półnadzy. I to mimo jej ciąży.
A przecież wszystko zaczęło się od miłości. Adamowi wydawało się, iż unosi się w powietrzu, gdy szedł do Zosi. Tak, była lekkomyślna, zbyt swobodna w zachowaniu, ale zrzucał to na karb młodego wieku – miała zaledwie dwadzieścia lat. Sam był od niej starszy o dwa lata, wychowany surowo, ale z miłością – matka, Ewa Nowak, znana położna, wychowała go sama. Włożyła w niego wszystko: duszę, moralność, dobroć.
Gdy Zosia oznajmiła, iż jest w ciąży, Adam się nie przestraszył – zaproponował ślub i wspólne wychowanie dziecka. ale Zosia tylko się zaśmiała: „Nie, do urzędu nie pójdę. Ale pieniądze mi się przydadzą. Trzeba to jakoś rozwiązać”. Adam osłupiał, ale nie poddał się od razu. Przekonał ją: niech urodzi, a dziecko odda jemu – on je wychowa. Dziewczyna, po namyśle, zgodziła się. Pobrali się cicho. Mieszkali u Adama z matką i ojczymem Tomaszem. ale po kilku miesiącach Adama zabrakło – wypadek w drodze z pracy. Ewa o mało nie oszalała z rozpaczy. Syna już nie było. Pozostała tylko nadzieja – jego dziecko pod sercem Zosi.
Lecz Zosia nie okazywała smutku. Patrzyła na Ewę jak na źródło korzyści. Mieszkała w jej domu, jadła z jej rąk, leżała w osobnym pokoju, nic nie robiąc. Tomasz początkowo się wściekał: „Nie chcę widzieć tej przybłędy”. Ale niedługo gniew zamienił w… dziwną uwagę. Jego spojrzenie na ciężarną Zosię stawało się coraz bardziej natarczywe. Ewa to zauważyła. ale odpędzała od siebie te myśli. Aż do tego wieczoru…
Gdy zobaczyła ich razem w swoim łóżku – wszystko runęło. Spokojnym, niemal lodowatym tonem kazała Tomaszowi wyjść. Nie sprzeciwił się. W dziesięć minut już go nie było. Zosia w milczeniu wróciła do swojego pokoju. Ewa została sama w sypialni, siedziała na brzegu łóżka i ściskała głowę w dłoniach. Wyrzucić Zosię? Nie. Potrzebowała wnuka. Dla niego zniesie wszystko.
Rano powiedziała: „Możesz tu zostać do porodu. Potem – choćbyś się diabłu w piekle podobała. Nie chcę cię widzieć ani słyszeć”. Zosia choćby się nie sprzeciwiła – było jej wszystko jedno. Liczyło się tylko dotrwać do końca i zabrać swoją część.
Poród był ciężki. Ale chłopczyk urodził się zdrowy i silny. Ewa płakała ze szczęścia. A Zosia… podpisała dokumenty o zrzeczeniu się praw i wyszła. Bez pocałunku, bez spojrzenia. Po prostu zniknęła.
Ewa nazwała chłopca Jakubem. Została jego matką prawną. Z początku było jej trudno – wiek, samotność, ból. Ale on stał się jej powietrzem. Sensem. Życiem. Zamiast syna, którego straciła, los dał jej drugą szansę.
Zosia wyjechała, nie mówiąc dokąd. Tomasz przysłał papiery rozwodowe. Ewa podpisała je bez drżenia. Nie wspominała już ani jego, ani tej, która zniszczyła jej dom. Teraz miała Jakuba. I dla niego zamierzała żyć.