**Cena zdrady: Jak jedna kobieta straciła wszystko, ale odnalazła sens życia**
Wróciłem do domu wcześniej niż zwykle – koleżanka z pracy poprosiła mnie o zmianę dyżurów. Cicho otworzyłem drzwi, położyłem klucze na półce i ruszyłem do kuchni. W zlewie sterta brudnych naczyń, na stole okruszki. Ścisnęło mnie w żołądku – ani mąż, ani synowa nie pofatygowali się, żeby posprzątać. Nie mówiąc słowa, umyłem naczynia, uporządkowałem bałagan i skierowałem się do sypialni. Po drodze zajrzałem do pokoju Basi – dziewczyny nie było. Zmarszczyłem brwi, ale nie przywiązałem do tego wagi. Gdy jednak wszedłem do naszego łóżka, zamarłem jak rażony prądem – na naszym łóżku leżeli Basia i… JAREK. Przytuleni. Półnadzy. I to mimo jej ciąży.
A przecież wszystko zaczęło się od miłości. Marek wydawał się unosić w powietrzu, gdy biegł do Basi. Tak, była lekkomyślna, zbyt swobodna w zachowaniu, ale tłumaczył to jej wiekiem – miała przecież dopiero dwadzieścia lat. On był od niej dwa lata starszy, wychowany twardo, ale z miłością – matka, Anna Nowak, znana położna, sama go wychowała. Włożyła w niego wszystko: duszę, zasady, dobroć.
Gdy Basia oznajmiła, iż jest w ciąży, Marek nie spanikował – zaproponował ślub i wspólne wychowanie dziecka. ale Basia tylko się uśmiechnęła: *„Nie, do urzędu nie pójdę. Ale pieniądze mi się przydadzą. Trzeba coś z tym zrobić.”* Marek oniemiał, ale nie poddał się od razu. Przekonał ją: niech urodzi, a on sam zajmie się dzieckiem. Po zastanowieniu, dziewczyna się zgodziła. Pobrali się cicho. Zamieszkali u Marka z matką i ojczymem, Jarkiem. ale po kilku miesiącach Marka zabrakło – wypadek wracając z pracy. Anna o mało nie oszalała z żalu. Syna już nie było. Pozostała tylko nadzieja – jego dziecko, które nosiła Basia.
Ale Basia nie rozpaczała. Patrzyła na Annę jak na źródło korzyści. Mieszkała w jej domu, jadła z jej rąk, leżała w swoim pokoju, nic nie robiąc. Jarek początkowo burczał: *„Nie znoszę tej przybłędy.”* ale niedługo gniew zamienił w… dziwne zainteresowanie. Jego spojrzenia na ciężarną Basię stawały się coraz bardziej natrętne. Anna to zauważyła. Ale odpędzała myśli. Aż do tego wieczoru…
Gdy zobaczył ich razem w swoim łóżku – wszystko runęło. Spokojnie, lodowatym tonem kazał Jarkowi wyjść. Tamten nie protestował. W dziesięć minut po nim nie było śladu. Basia w milczeniu wróciła do swojego pokoju. Anna została sam w sypialni, siedząc na krawędzi łóżka i ściskając głowę w dłoniach. Wyrzucić Basię? Nie. Potrzebował wnuka. Dla niego zniesie wszystko.
Rano powiedział: *„Zostaniesz tu do porodu. Potem możesz iść do diabła. Nie chcę cię więcej widzieć.”* Basia choćby nie zaprotestowała – było jej wszystko jedno. Ważne, iż dotrwa do końca i dostanie, co chce.
Poród był ciężki. Ale chłopiec urodził się zdrowy. Silny. Anna płakała ze szczęścia. A Basia… podpisała dokumenty o zrzeczeniu się praw i wyszła. Bez pożegnania, bez spojrzenia. Po prostu zniknęła.
Anna nazwała chłopca Krzysiem. Został jego synem. Z początku bałem się – wiek, samotność, ból. Ale stał się jego powietrzem. Sensem. Życiem. Zamiast syna, którego stracił, los dał mu drugą szansę.
Basia wyjechała w nieznanym kierunku. Jarek przysłał papiery rozwodowe. Anna podpisał je bez drżenia ręki. Nie wspominał już ani o nim, ani o tej, która zniszczyła jego dom. Teraz miał Krzysia. I dla niego będzie żyć.
**Lekcja? Życie potrafi boleć, ale choćby w popiołach można odnaleźć iskrę nadziei.**