„Chciałam to załatwić po dobroci”
— Halina Zawadzka, mówię cię ostatni raz! Albo sprzątniesz ten swój syf z klatki schodowej, albo sama wszystko wyniosę na śmietnik! — krzyczała Zofia Kwiatkowska, wymachując rękami przed drzwiami sąsiadki. — Co to za bezczelność? Jakaś zardzewiała wózek, stare pudła, a teraz jeszcze rower przytargałaś!
— Zosiu, uspokój się wreszcie! — odparła Halina, wychylając się zza drzwi. — Wózek jest potrzebny wnuczce, wybiera się na działkę. A rower należy do Wojtka, przecież uprawia sport!
— Jaki Wojtek? Twój wnuk ma już trzydzieści lat! Kiedy ostatnio na nim jeździł?
— A tobie co do tego? Nikomu nie przeszkadzamy!
— Jak nie przeszkadzacie? Wczoraj potknęłam się o ten rower, o mało nie upadłam! Noga mnie do teraz boli!
Halina westchnęła i zamknęła drzwi. Wiedziała, iż Zofia tak łatwo nie odpuści. Sąsiadka była z tych osób, które uważają, iż ich obowiązkiem jest pilnować porządku w całym bloku, mówić innym, jak mają żyć, i wtrącać się w nie swoje sprawy.
A wszystko zaczęło się pół roku temu, kiedy Halina przeprowadziła się do córki do miasta. Mieszkanie dostała po śmierci teściowej — małe, ale przytulne. Córka Kasia namawiała, żeby sprzedała dom na wsi i zamieszkała bliżej.
— Mamo, no po co tam sama siedzisz? — przekonywała. — Sklep daleko, lekarz daleko, a jak coś się stanie? Tutaj masz wszystko pod ręką, i ja będę częściej wpadać.
Halina długo się opierała. Dom był jej gniazdkiem, gdzie spędziła z mężem prawie czterdzieści lat. Każdy kąt był pełen wspomnień. Ale zdrowie zaczęło szwankować, więc w końcu się zgodziła.
Przeprowadzka okazała się uciążliwa. Tyle rzeczy nazbierało się przez lata! Halina nie mogła zmusić się, by wyrzucić to, co jeszcze mogło się przydać. Wózek dziecięcy, w którym woziła wszystkie wnuki, półki na książki, które mąż sam zrobił, stare fotografie w ramkach.
— Mamo, dokąd to wszystko taszczysz? — irytowała się Kasia. — Przecież masz malutkie mieszkanie!
— Jakoś się pomieści — upierała się Halina. — To pamiątki!
I rzeczywiście, część rzeczy musiała zostawić na klatce schodowej. Tymczasowo, oczywiście. Wciąż obiecywała sobie, iż wszystko posegreguje — coś odda, coś wyrzuci — ale jakoś nigdy nie było czasu.
Zofia Kwiatkowska od razu zaczęła okazywać niezadowolenie. Najpierw aluzjami, potem wprost.
— Halina Zawadzka, długo jeszcze będziecie tu mieli to muzeum? — pytała, wskazując na wózek.
— Już niedługo to ogarnę — odpowiadała Halina. — Po prostu brakuje mi czasu.
— Wszyscy mamy tyle samo czasu — ripostowała sucho Zofia.
Halina nie lubiła konfliktów. Zawsze starała się żyć w zgodzie, nie kłócić się z sąsiadami. Na wsi wszyscy się znali, pomagali sobie, odwiedzali. Tutaj było inaczej. Ludzie żyli jak za murami, witali się na klatce, ale na tym koniec.
— Słuchaj, Zosiu — spróbowała się dogadać — może nie kłóćmy się? Naprawdę niedługo wszystko posprzątam. Córka obiecała pomóc, ale ma teraz natłok w pracy.
— Jak długo jeszcze mam czekać? — nie ustępowała Zofia. — Minęło już pół roku!
— Nie pół roku, tylko cztery miesiące — poprawiła Halina.
— Co za różnica! Chciałam to załatwić po dobroci, a wy nie rozumiecie!
W tej chwili drzwi sąsiedniego mieszkania uchyliły się i ukazała się siwa głowa Marii Nowak.
— Dziewczyny, co się stało? — zapytała cicho.
— Ano, Marysiu — zwróciła się do niej Zofia — Halina zasypała klatkę schodową śmieciami, a sprzątać nie chce!
— Nie mówiłam, iż nie chcę! — zaprotestowała Halina. — Powiedziałam, iż posprzątam!
— Kiedy? — naciskała Zofia.
— Ależ ty się czepiasz jak rzep psiego ogona! — nie wytrzymała Halina. — Te rzeczy nikomu nie przeszkadzają!
— Mnie przeszkadzają! — krzyknęła Zofia. — I nie tylko mnie! Maria, powiedz, czy to normalne, żeby na klatce było śmietnisko?
Maria zmieszała się i spojrzała na obie sąsiadki.
— No nie wiem… — bąknęła. — Mi jakoś specjalnie nie…
— Widzisz! — ucieszyła się Halina. — Marysia jest rozsądna, ona rozumie!
— Marysia po prostu boi się powiedzieć prawdę! — warknęła Zofia. — A ja mówię, jak jest!
— Dziewczynki, proszę was — odezwała się Maria — nie kłóćcie się. Jesteśmy przecież sąsiadkami…
— Dobrze — zgodziła się Halina. — Nie kłóćmy się. Zosiu, obiecuję, iż do weekendu wszystko posprzątam. Dobrze?
— Do weekendu? — powtórzyła Zofia. — A jaki dziś mamy dzień?
— Wtorek.
— To masz cztery dni. jeżeli do niedzieli będzie tu choć jedna rzecz, sama wszystko wyrzucę.
— Jak możesz? — oburzyła się Halina. — To moje rzeczy!
— A klatka jest wspólna! — odcięła się Zofia i zatrzasnęła drzwi.
Maria spojrzała na Halinę ze współczuciem.
— Nie gniewaj się na nią — szepnęła. — Zofia zawsze taka była, odważna i bez ogródek. Pamiętam, jak jeszcze za młodu kłóciła się ze wszystkimi w okolicy.
— Rozumiem — westchnęła Halina. — Ale można przecież porozmawiać po ludzku! Nie zostawiłam tego celowo. Po prostu nie mam gdzie tego trzymać.
— A w mieszkaniu nie ma miejsca?
— Jest, ale mało. Myślałam, iż stopniowo wszystko ogarnę… Rower na przykład, wnuk prosił, żeby nie wyrzucać, mówił, iż go naprawi i będzie jeździł.
— Często przyjeżdża?
— Raz na miesiąc, a czasem rzadziej. Dużo pracuje, nie ma czasu.
— A córka?
— Kasia? Też zapracowana. Obiecała pomóc, ale ciągle odkłada.
Maria zamyśliła się.
— Wiecie co — powiedziała — może wam pomogę? I tak nie mam wiele roboty, emerytura, wnuki dorosłe.
— Marysiu, ależ ty miła! — ucieszyła się Halina. — Nie chcę cię obciążać.
— Co za obciążenie! Razem pójdzie szybciej. Jutro rano zaczynamy, dobrze?
Halinie mało co łza w oku nie zakręciła. Oto ludzka życzliwość! Nie to, co ZI tak trzy sąsiadki, które zaczęły od kłótni, znalazły w końcu przyjaźń, a ich wspólna kłódka na klatce schodowej zamieniła się w kolorową krainę kwiatów i śmiechu.