Dzisiaj znów miałam tę samą rozmowę.
— Jadwiga Stanisławowa, mówię ostatni raz! Albo wyniesiesz te graty z klatki schodowej, albo sama je wyrzucę! — krzyczała Weronika Kazimierzowa, wymachując rękami przed drzwiami sąsiadki. — Co to za porządek? Wózek zardzewiały, pudła stare, a teraz jeszcze ten rower!
— Weronika, uspokój się! — odparła Jadwiga, wychylając się zza drzwi. — Wózek przyda się wnuczce, wybiera się na działkę. A rower należy do Krzysia, ćwiczy przecież sport!
— Jaki Krzyś? Twemu wnukowi już trzydzieści lat! Kiedy ostatnio na nim jeździł?
— A tobie co do tego? Nikomu nie przeszkadzamy!
— Jak nie przeszkadzacie? Wczoraj potknęłam się o ten rower, o mało nie upadłam! Noga mnie do dziś boli!
Jadwiga westchnęła i zamknęła drzwi. Wiedziała, iż Weronika nie odpuści. Należała do tych osób, które uważają, iż ich obowiązkiem jest pilnować porządku w całym bloku, mówić innym, jak mają żyć, i wtrącać się w nie swoje sprawy.
A wszystko zaczęło się pół roku temu, gdy Jadwiga przeprowadziła się do córki do miasta. Mieszkanie dostała po śmierci teściowej, małe, ale przytulne. Córka Kasia nalegała, żeby matka sprzedała dom na wsi i zamieszkała bliżej.
— Mamo, po co tam sama siedzisz? — przekonywała. — Sklep daleko, lekarz daleko, a jak coś się stanie? Tu masz wszystko blisko, i ja częściej będę wpadać.
Jadwiga długo się opierała. Dom był jej gniazdem, gdzie mieszkała z mężem prawie czterdzieści lat. Każdy kąt przepełniony wspomnieniami. Ale zdrowie zaczęło szwankować, więc w końcu się zgodziła.
Przeprowadzka okazała się kłopotliwa. Tyle rzeczy nazbierało się przez lata! Jadwiga nie potrafiła zmusić się, by wyrzucić to, co jeszcze mogło się przydać. Wózek dziecięcy, w którym woziła wszystkie wnuki, półki na książki, które mąż sam robił, stare fotografie w ramkach.
— Mamo, po co to wszystko przewozisz? — irytowała się Kasia. — Przecież masz maleńkie mieszkanie!
— Znajdę miejsce — upierała się Jadwiga. — To pamiątki!
I rzeczywiście, część rzeczy musiała zostawić na klatce schodowej. Tymczasowo, oczywiście. Cały czas obiecywała sobie, iż to posprząta, coś odda, coś wyrzuci, ale jakoś nie mogła zebrać się w sobie.
Weronika od razu dała wyraz swojemu niezadowoleniu. Najpierw aluzjami, potem wprost.
— Jadwiga Stanisławowa, jak długo ten muzeum będzie stał? — pytała, wskazując na wózek.
— niedługo to uporządkuję — odpowiadała Jadwiga. — Po prostu brakuje czasu.
— Czas mamy wszyscy ten sam — ripostowała sucho Weronika.
Jadwiga nie znosiła konfliktów. Zawsze starała się żyć w zgodzie, nie kłócić z sąsiadami. Na wsi wszyscy się znali, pomagali sobie, odwiedzali. Tutaj było inaczej. Ludzie żyli jak za murami, witali się na klatce schodowej, ale na tym się kończyło.
— Słuchaj, Weronika — postanowiła spróbować dogadać się — może nie kłóćmy się? Naprawdę niedługo to posprzątam. Córka obiecała pomóc, ale ma teraz natłok w pracy.
— Jak długo mam jeszcze czekać? — nie ustępowała Weronika. — Minęło już pół roku!
— Nie pół roku, tylko cztery miesiące — poprawiła Jadwiga.
— To bez znaczenia! Chciałam po dobroci, a wy nie rozumiecie!
Wtedy drzwi sąsiedniego mieszkania uchylPo wyjściu ze szpitala Maria dołączyła do nich przy codziennej kawie, a wspólna kłótnia o stare rzeczy zamieniła się w początek prawdziwej sąsiedzkiej przyjaźni.