Od tygodnia nasz dom przypomina pole bitwy. Ja i Marek nie rozmawiamy, nie patrzymy na siebie i poruszamy tylko temat opieki nad dzieckiem, ograniczając się do suchych zdań. Wszystko zaczęło się od pozornie błahego przypadku.
Tamtego dnia Marek, jak zwykle, poszedł do pracy. Ja sprzątałam, a nasz synek drzemał w łóżeczku. Około dziesiątej telefon męża, zostawiony na nocnej szafce, zaczął wibrować. Jeden sygnał, drugi, trzeci – podeszłam, żeby wyciszyć, by nie obudzić dziecka. Ale wzrok mimowolnie padł na nazwę czatu: “Moja rodzina”.
Poczułam się, jakby raził mnie piorun. “Moja rodzina” – dlaczego więc nigdy nie słyszałam o tej grupie? Ja, żona, matka jego dziecka, nie należę do “rodziny”? Serce mi się ścisnęło. Uległam ciekawości. Otworzyłam wiadomości. I pożałowałam. Ale było za późno.
W rozmowie uczestniczyli Marek, jego matka Grażyna, ojciec Janusz i siostra Kasia. Mnie tam nie było. Ale była mowa o mnie – jako temat do krytyki. Okazało się, iż jestem złą gospodynią, nieudolną matką i w ogóle nie pasuję do ich syna i brata. Teściowa pisała, iż źle karmię dziecko, nie tak i nie o czasie. Że w domu mamy “bałagan”, iż jestem “wiecznie zmęczona, jakbym w kopalni pracowała”. Siostra męża potakiwała, dodając swoje uwagi, choć sama nigdy nie trzymała dziecka na rękach.
Najboleśniejsze jednak było milczenie Marka. Ani słowa w mojej obronie. Stawiał uśmiechnięte buźki pod złośliwymi uwagami matki, lajkował komentarze siostry. On – mężczyzna, którego kocham, ojciec naszego dziecka – pozwalał, by jego rodzina mnie poniżała. A ja przecież starałam się. Cierpliwie. Uśmiechałam się. Zgadzałam z matką Marka, żeby nie psuć relacji, po cichu robiąc po swojemu. Nie chciałam konfliktów, szczerze próbowałam wpasować się w ich rodzinę.
Gdy Marek wrócił wieczorem, nie wytrzymałam.
— Czytałam waszą grupę — powiedziałam, patrząc mu prosto w oczy.
Zbladł, ale zamiast przeprosin wybuchnął:
— Co, grzebałaś w moim telefonie?! To moja prywatna sprawa! Jak mogłaś?!
Krzyczał, oskarżał, wściekał się. Ani słowa o moich uczuciach. Żadnych oznak skruchy. Zero zrozumienia.
Stałam przed nim i nie wierzyłam, iż to mówi człowiek, z którym chciałam spędzić życie. Dla którego urodziłam syna. Któremu wybaczałam nocne zmiany, zmęczenie, rozdrażnienie. Nigdy nie zabraniałam mu brać mojego telefonu. Nie mam nic do ukrycia. A on, jak się okazało, miał.
Od tamtej pory prawie nie rozmawiamy. Śpi na kanapie. Twierdzi, iż zniszczyłam zaufanie. A ja się zastanawiam – czyje? Jego czy moje? Bo czuję, iż to mnie zdradzono. Ocenili, skrytykowali i – milczeli. Jakbym nie była żoną, częścią rodziny, tylko tymczasową lokatorką w obcym domu.
Nie wiem, co będzie dalej. Mówiliśmy już o rozwodzie. Może w gniewie. A może na poważnie.
Ale jedno wiem na pewno: zdrada to nie zawsze niewierność. Czasem to milczenie, gdy powinno się bronić. Czasem – postawienie serduszka pod słowami, od których drugiej osobie pęka serce.
Teraz chcę tylko zrozumieć – czy jeszcze mogę ufać temu człowiekowi? Czy już za późno?… Prawdziwa miłość wymaga odwagi – nie tylko w mówieniu “kocham”, ale także w obronie ukochanej osoby przed światem, choćby przed własną rodziną.