No już od tygodnia nasz dom przypomina pole bitwy. Ja i Adam nie rozmawiamy, unikamy choćby spojrzeń i poruszamy tylko temat opieki nad dzieckiem, i to suchymi zdaniami. A wszystko zaczęło się od jednej, wydawałoby się, błahostki.
Tego dnia Adam, jak zwykle, poszedł do pracy. Ja zajmowałam się domem, a maluch drzemał w swoim łóżeczku. Około dziesiątej rano telefon męża, zostawiony na szafce, zaczął wibrować. Raz, drugi, trzeci – podeszłam, żeby tylko wyciszyć, żeby nie obudzić synka. Ale przypadkiem zauważyłam nazwę czatu, z którego przyszła wiadomość: „Moja rodzina”.
Jakby piorun we mnie strzelił. „Moja rodzina”, a dlaczego ja nigdy o tym czacie nie słyszałam? Ja, jego żona, matka jego dziecka, nie jestem częścią „rodziny”? Serce mi podskoczyło. Przyznaję, uległam ciekawości. Otworzyłam ten czat. I pożałowałam. Ale było za późno.
W tej rozmowie byli Adam, jego matka, ojciec i siostra. Mnie tam nie było. Ale byłam tematem ich dyskusji. Okazało się, iż jestem beznadziejną gospodynią, nieporadną matką i w ogóle nie pasuję do ich syna i brata. Teściowa pisała, iż źle karmię dziecko, nie w tych porach, i iż w domu u nas „syf”. Że niby „wiecznie zmęczona i wyglądam, jakbym w kopalni pracowała”. A siostra Adama tylko potakiwała, dodając swoje trzy grosze, choć nigdy choćby dziecko na rękach nie trzymała.
Ale najboleśniejsze było milczenie Adama. Ani jednego słowa w moją obronę. Stawiał uśmieszki pod uszczyliwymi uwagami matki, lajkował komentarze siostry. On – mężczyzna, którego kocham, ojciec naszego dziecka – pozwalał, żeby jego rodzina mnie poniżała. A ja się starałam. Znosiłam. Uśmiechałam się. Przytakiwałam jego matce, żeby nie psuć atmosfery, a potem po cichu robiłam po swojemu. Nie chciałam kłótni, naprawdę próbowałam się wpasować.
Gdy Adam wrócił wieczorem, nie wytrzymałam.
— Czytałam wasz czat — powiedziałam, patrząc mu prosto w oczy.
Zbladł, ale zamiast przeprosin, wybuchnął:
— Co, grzebałaś w moim telefonie?! To moja prywatna sprawa! Jak śmiałaś?!
Krzyczał, oskarżał, był wściekły. Ani słowa o moich uczuciach. Żadnego śladu skruchy. Zero zrozumienia.
Stałam przed nim i nie mogłam uwierzyć, iż to mówi człowiek, z którym chciałam spędzić życie. Dla którego urodziłam syna. Któremu wybaczałam nocne zmiany, jego zmęczenie, rozdrażnienie. Przecież ja nigdy nie zabraniałam mu brać mojego telefonu. Nie mam nic do ukrycia. A on, jak się okazało – miał.
Od tamtej pory prawie nie rozmawiamy. Śpi na kanapie. Twierdzi, iż zaufanie zostało zniszczone. A ja się zastanawiam – przez kogo? Przez niego czy przeze mnie? Bo ja czuję, iż to ja zostałam zdradzona. Oceniona, obgadana, a potem – cisza. Jakbym nie była żoną, nie była częścią rodziny, tylko jakąś tymczasową lokatorką w obcym domu.
Nie wiem, co będzie dalej. Mówiliśmy już o rozwodzie. Może w gniewie. A może na serio.
Ale jedno wiem na pewno: zdrada nie zawsze jest romansem. Czasem to milczenie, kiedy powinno się bronić. Czasem to lajk pod słowami, od których komuś ściska się serce.
Teraz tylko próbuję zrozumieć – czy jeszcze mogę mu ufać? Czy już jest za późno?…