— Chcieliśmy tylko pomóc sąsiadce, a w zamian dostaliśmy donos. To ma być wdzięczność? — mówi 35-letnia Weronika.
— Niedawno przyszedł do nas pracownik socjalny — opowiada. — Powiedział, iż wpłynęła anonimowa skarga: jakoby nasze dzieci były zaniedolne, a my nie zapewniamy im odpowiednich warunków. Obejrzał mieszkanie, zajrzał do lodówki, porozmawiał z dziećmi… Wszystko w porządku. Wypełnił dokumenty, poprosił o podpis i wyszedł. Ale do dziś nie rozumiem — kto i po co to zrobił?
Weronika i Tadeusz są małżeństwem od ponad dziesięciu lat. Mają dwoje dzieci — ośmioletniego syna i pięcioletnią córkę. W domu panuje porządek, dzieci są zadbane, grzeczne, dobrze się uczą. Ani w szkole, ani w przedszkolu nie ma skarg. choćby same dzieci na pytania rodziców odpowiedziały, iż wszystko jest w porządku. Więc skarga musiała przyjść z zewnątrz. Ale od kogo?
Odpowiedź przyszła niespodziewanie. Tydzień później Weronika zobaczyła na podwórku Zuzię — wnuczkę ich starszej sąsiadki, babci Haliny. Przypomniała sobie, jak kilka lat temu pokłóciły się przy pierwszym spotkaniu. Od tamtej pory nie utrzymywały kontaktu. Teraz wszystko stało się jasne.
Z babcią Haliną Weronika i Tadeusz mieli bardzo ciepłe relacje. Starsza pani cieszyła się, gdy obok zamieszkali młodzi sąsiedzi. Często wpadała na herbatę, przynosiła sernik, czasem zostawała z małym Bartkiem, gdy Weronika musiała wyjść. A ona i Tadeusz pomagali babci w zakupach, przynosili leki, zabierali latem na działkę.
Gdy babcia zachorowała, Weronika niemal codziennie do niej zaglądała — sprzątała, gotowała, sprawdzała, jak się czuje. Tak, pracownik socjalny też ją odwiedzał, ale jego pomoc była niewielka. Krewnych babci Haliny jakby nie było — nikt nie dzwonił, nie przyjeżdżał, nie interesował się.
— Przez osiem lat ani razu nie słyszę o jej córce czy wnuczce — wspomina Weronika. — Robiliśmy, co mogliśmy, ale mieliśmy własną rodzinę. W pewnym momencie zrozumiałam, iż to dla nas za dużo. Wtedy sama zaproponowałam babci, żeby spróbowała odszukać rodzinę, może uda się nawiązać kontakt.
Halina ze smutkiem podała numery. Weronika znalazła w sieci jej córkę Kasię i wnuczkę Zuzię. Napisała do nich, poprosiła, żeby przyjechały — mama jest w ciężkim stanie, bardzo potrzebuje wsparcia.
Babcia rozpromieniła się: — Naprawdę przyjadą? Nie widziałam ich od piętnastu lat… — Ostatni raz córka była, gdy Zuzia miała siedem lat. Wtedy pokłóciły się strasznie — Kasia chciała sprzedać mieszkanie matki, babcia się nie zgodziła. Od tamtej pory córka zniknęła.
Ale ku zaskoczeniu Weroniki, już następnego dnia Kasia przyjechała. Razem z Zuzią. I rozpoczął się koszmar.
Kasia od progu zaczęła krzyczeć, iż Weronika i Tadeusz opiekują się babcią tylko po to, by przejąć jej mieszkanie. Oskarżyła ich, iż rzekomo trują staruszkę, by szybciej się jej pozbyć i zagarnąć nieruchomość. Weronika stała w osłupieniu, nie wiedząc, jak zareagować. Tadeusz nie wytrzymał — stanął w obronie żony i kazał „gościom” wynosić się z domu. Ale ci nie odeszli w milczeniu.
— Zrobimy wszystko, żebyście trafili za kratki! — wrzeszczała Zuzia. — Jeszcze wam się upiekło! Złożymy skargi wszędzie, gdzie się da! Zapłacicie za to, oszuści!
Wtedy Weronika zrozumiała, skąd wziął się donos do opieki społecznej. Stało się jasne, kto postanowił się w ten sposób „zemścić”.
— Chciałam tylko dobrze… — mówi Weronika. — Nigdy bym nie pomyślała, iż za pomoc starszej osobie można dostać taki cios. My z mężem nie mieliśmy żadnych roszczeń do mieszkania. Po prostu nie mogliśmy zostawić babci samej — zasługiwała na odrobinę ludzkiej życzliwości. Gdybym wiedziała, jaka jest jej rodzina… nigdy bym ich nie szukała.
Teraz Weronika unika rozmów o tamtej rodzinie. Żyje swoim życiem, zajmuje się dziećmi i stara się zapomnieć o tym całym skandalu. Ale niesmak pozostał.
— Więcej nie będę się wtrącać w cudze sprawy. Do nikogo nie zapukam, nikomu nie zaoferuję pomocy. Nie dlatego, iż się boję — nie. Po prostu boli. Kiedy robisz coś dobrego, a dostajesz w zamian błoto. Boli i przykro.