Dziś zapiszę to, co siedzi mi w głowie od kilku tygodni. „Chcieliśmy tylko pomóc sąsiadce, a w zamian dostaliśmy donos. To ma być wdzięczność?”
— Niedawno przyszła do nas pracownica socjalna — opowiada 35-letnia Alina. — Powiedziała, iż wpłynęła anonimowa skarga: jakoby nasze dzieci są zaniedbane, a my nie zapewniamy im odpowiednich warunków. Obejrzała mieszkanie, zajrzała do lodówki, porozmawiała z dziećmi… Wszystko w porządku. Wypełniła tony dokumentów, kazała podpisać i wyszła. Ale do tej pory nie wiem — kto i po co to zrobił?
Alina i Krzysztof są małżeństwem od ponad dziesięciu lat. Wychowują dwoje dzieci — ośmioletniego syna i pięcioletnią córeczkę. W domu pełen porządek, dzieci zadbane, grzeczne, dobrze się uczą. Ani w szkole, ani w przedszkolu nie ma na nich skarg. Same dzieci też zapewniają, iż wszystko gra. Więc skarga musiała przyjść z zewnątrz. Ale od kogo?
Odpowiedź pojawiła się niespodziewanie. Tydzień później Alina widziała na podwórku Ewę — wnuczkę ich starszej sąsiadki, babci Zofii. Przypomniała sobie, jak kilka lat temu pokłóciły się przy pierwszym spotkaniu. Relacje między nimi nie układały się od tamtej pory, ale teraz wszystko stało się jasne.
Stały sąsiadką Aliny i Krzysztofa były serdeczne. Babcia Zosia cieszyła się, gdy wprowadzili się młodzi sąsiedzi. Często wpadała na herbatę, przynosiła szarlotkę, czasem zostawała z małym Piotrusiem, gdy Alina musiała wyjść. A oni pomagali jej z zakupami, przynosili leki, latem zabawy na działkę.
Gdy babcia zachorowała, Alina odwiedzała ją niemal codziennie — sprzątała, gotowała, pilnowała, by zażywała leki. Owszem, przychodziła też opiekunka społeczna, ale kilka z tego było pożytku. Rodziny babci Zosi jakby nie było: niki nie dzwonił, nie przyjeżdżał, nie interesował się.
— Przez osiem lat ani razu nie słyszałam o jej córce czy wnuczce — wspomina Alina. — Robiliśmy, co mogliśmy, ale mieliśmy swoją rodzinę. W pewnym momencie poczułam, iż to już za dużo. Wtedy sama zaproponowałam babci, żeby spróbowała odszukać bliskich.
Zofia z westchnieniem podała kontakty. Alina odnalazła w sieci córkę Bożenę i wnuczkę Ewę. Napisała do nich, prosząc, by przyjechały — mama jest w ciężkim stanie, potrzebuje wsparcia.
Babcia aż się rozpłakała: „Naprawdę przyjadą? Nie widziałam ich od piętnastu lat…” Ostatni raz córka pojawiła się, gdy Ewa miała siedem lat. Wtedy pokłóciły się na dobre — Bożena chciała sprzedać mieszkanie matki, ta się nie zgodziła. Od tamtej pory córka zerwała kontakt.
Ale ku zaskoczeniu Aliny, Bożena pojawiła się już następnego dnia. Z Ewą. I rozpoczął się prawdziwy koszmar.
Bożena od progu krzyczała, iż Alina z mężem opiekują się Zofią tylko po to, by przejąć mieszkanie. Oskarżyła ich, iż rzekomo trują staruszkę, by szybciej się jej pozbyć i zagarnąć nieruchomość. Alina stała w osłupieniu. Krzysztof nie wytrzymał — stanął w obronie żony i kazał „gościom” wynosić się z domu. Ale ci nie odeszli w ciszy.
— Dopilnujemy, żebyście siedzieli! — wrzeszczała Ewa. — Na razie macie szczęście! Myślicie, iż to koniec結? Złożymy skargi wszędzie, gdzie się da! Jeszcze zapłacicie za to, oszuści!
Wtedy Alina zrozumiała, skąd wziął się donos do opieki społecznej. Stało się jasne, kto postanowił się w ten sposób „zemścić”.
— Chciałam przecież dobrze… — mówi Alina. — Nie przyszło mi do głowy, iż za pomoc starszej osobie można dostać taki cios. Nigdy nie chcieliśmy jej mieszkania. Po prostu nie mogliśmy zostawić Zosi samej — zasługiwała na ludzkie traktowanie. Gdybym wiedziała, jacy są jej bliscy… nigdy bym ich nie szukała.
Teraz Alina unika tematu tamtej rodziny. Żyje swoim życiem, zajmuje się dziećmi i stara się zapomnieć o całym zajściu. Ale gorycz została.
— Już nigdy nie wtrącę się w cudze sprawy. Nie zapukam do żadnych drzwi, nie zaoferuję pomocy. Nie dlatego, iż się boję — nie. Po prostu boli. Gdy robisz coś dobrego, a w zamian dostajesz błoto. To boli. I bardzo rani.