„Chcieliśmy tylko pomóc sąsiadce, a w zamian otrzymaliśmy donos. To ma być wdzięczność?!”

twojacena.pl 1 dzień temu

„Chcieliśmy tylko pomóc sąsiadce, a w zamian dostaliśmy donos. Taką mamy wdzięczność?!”

— Niedawno odwiedził nas pracownik socjalny — opowiada 35-letnia Kasia. — Powiedział, iż wpłynęła anonimowa skarga: podobno nasze dzieci są zaniedbane, a my nie zapewniamy im normalnych warunków. Obejrzał mieszkanie, zajrzał do lodówki, porozmawiał z dziećmi… Wszystko w porządku. Wypełnił papiery, kazał podpisać i wyszedł. Ale do dziś nie rozumiem — kto i po co to zrobił?

Kasia i Marcin są małżeństwem od ponad dziesięciu lat. Wychowują dwoje dzieci — ośmioletniego syna i pięcioletnią córkę. W domu ład, dzieci zadbane, grzeczne, uczą się dobrze. Ani w szkole, ani w przedszkolu nie ma żadnych skarg. Same dzieci też zapewniają, iż wszystko gra. Więc skarga musiała przyjść od kogoś z zewnątrz. Ale od kogo?

Odpowiedź znalazła się niespodziewanie. Tydzień później Kasia zobaczyła na osiedlu Ewę — wnuczkę ich starszej sąsiadki, babci Halinie. Przypomniała sobie, jak kilka lat temu pokłóciły się już przy pierwszym spotkaniu. Relacje między nimi nie wyszły, a od tamtej pory w ogóle się nie widywali. Nagle wszystko stało się jasne.

Z babcią Haliną Kasia i Marcin mieli bardzo serdeczny kontakt. Starsza pani cieszyła się, iż obok zamieszkali młodzi sąsiedzi. Często wpadała na herbatę, przynosiła ciasta, siedziała z małym Bartkiem, gdy Kasia musiała gdzieś wyjść. A Kasia z Marcinem pomagali jej w zakupach, przynosili leki, zabierali latem na działkę.

Gdy babcia zachorowała, Kasia odwiedzała ją niemal codziennie — sprzątała, gotowała, pilnowała jej stanu. Owszem, i pracownik socjalny się pojawiał, ale mało z niego było pożytku. Krewnych babcia zdawała się nie mieć: nikt nie dzwonił, nie przyjeżdżał, nie interesował się.

— Przez osiem lat ani razu nie słyszałam o jej córce czy wnuczce — wspomina Kasia. — Robiliśmy, co mogliśmy, ale mieliśmy swoją rodzinę. W pewnym momencie zrozumiałam, iż to dla nas za dużo. Wtedy sama zaproponowałam babci, żeby spróbowała znaleźć krewnych — może uda się nawiązać kontakt.

Halina ze smutkiem podała numery. Kasia odnalazła w sieci jej córkę Annę i wnuczkę Ewę. Napisała do nich, prosząc, by przyjechały — mama jest w ciężkim stanie, bardzo potrzebuje wsparcia.

Babcia aż się rozpłakała: „Naprawdę przyjadą? Nie widziałam ich wreszcie piętnaście lat…” Ostatni raz córka pojawiła się, gdy Ewa miała siedem lat. Wtedy porządnie się pokłócili — Anna chciała sprzedać mieszkanie matki, ta się nie zgodziła. Od tamtej pory córka zniknęła.

Ale ku zdziwieniu Kasi, już następnego dnia Anna przyjechała. Razem z Ewą. I zaczął się koszmar.

Anna od progu zaczęła krzyczeć, iż Kasia z mężem opiekują się babcią tylko po to, by przejąć mieszkanie. Oskarżała ich, iż rzekomo trują staruszkę, żeby szybciej się jej pozbyć i zagarnąć nieruchomość. Kasia stała w osłupieniu, nie wiedząc, jak zareagować. Marcin nie wytrzymał — stanął w obronie żony i kazał „gościom” wynosić się z domu. Ale ci nie odeszli w ciszy.

— Zrobimy wszystko, żebyście trafili do więzienia! — wrzeszczała Ewa. — Jeszcze wam dobrze! Wykurzymy was stąd, złożymy skargi wszędzie, gdzie się da! Jeszcze odpowiecie za swoje oszustwa!

Wtedy Kasia zrozumiała, skąd wziął się donos do opieki społecznej. Teraz wiedziała, kto postanowił się w ten sposób „zemścić”.

— Chciałam dobrze… — mówi Kasia. — Nigdy bym nie pomyślała, iż za pomoc starszej osobie można dostać po głowie. Nie mieliśmy z mężem żadnych praw do tego mieszkania. Po prostu nie mogliśmy zostawić Haliny samej — zasługiwała na godne życie. Gdybym wiedziała, jacy to ludzie — nigdy bym ich nie szukała.

Teraz Kasia unika tematu tamtej rodziny. Żyje swoim życiem, zajmuje się dziećmi i stara się zapomnieć o awanturze. Ale gorycz została.

— Już się nie będę wtrącać w cudze sprawy. Do nikogo nie zapukam, nikomu nie zaoferuję pomocy. Nie z lęku — ot, po prostu boli. Kiedy chcesz dobrze, a dostajesz w zamian błoto. Boli i przykro…

Idź do oryginalnego materiału