„Po prostu chcieliśmy pomóc sąsiadce, a w zamian dostaliśmy donos. To ma być wdzięczność?!”
— Niedawno do naszego domu przyszedł pracownik socjalny — opowiada 35-letnia Halina. — Powiedział, iż wpłynęła anonimowa skarga: jakoby nasze dzieci są zaniedbane, a my nie zapewniamy im odpowiednich warunków. Obejrzał mieszkanie, porozmawiał z dziećmi, zajrzał do lodówki… Wszystko w porządku. Wypełnił dokumenty, kazał je podpisać i wyszedł. Ale do dziś nie rozumiem — kto i po co to zrobil?
Halina i Krzysztof są małżeństwem od ponad dziesięciu lat. Mają dwoje dzieci — ośmioletniego syna i pięcioletnią córkę. W domu panuje porządek, dzieci zadbane, grzeczne, dobrze się uczą. Ani w szkole, ani w przedszkolu nie ma żadnych skarg. choćby same dzieci, gdy pytane przez rodziców, mówiły, iż wszystko jest w porządku. Więc skarga musiała pochodzić od kogoś z zewnątrz. Ale od kogo?
Odpowiedź przyszła niespodziewanie. Tydzień później Halina zobaczyła na podwórku Ewę — wnuczkę ich starszej sąsiadki, babci Wandy. Kobieta przypomniała sobie, jak kilka lat temu pokłóciły się przy pierwszym spotkaniu. Od tamtejeny nie utrzymywały kontaktu. Ale teraz wszystko stało się jasne.
Z babcią Wandą Halina i jej mąż mieli bardzo ciepłe relacje. Starsza pani cieszyła się, gdy w sąsiedztwie zamieszkali młodzi ludzie. Często wpadała na herbatę, przynosiła ciasta, czasem pomagała zajmować się małym Bartkiem, gdy Halina musiała pilnie wyjść. A Halina i Krzysztof w zamian pomagali jej z pokupami, przynosili lekarstwa, zabierali latem na działkę.
Gdy babcia Wanda zachorowała, Halina niemal codziennie do niej wpadała — sprzątała, gotowała, dbała o jej samopoczucie. Tak, pracownik socjalny też ją odwiedzał, ale nie był zbyt pomocny. Krewnych, jak się zdawało, babcia nie miała: nikt nie dzwonił, nie przyjeżdżał, nie interesował się jej losem.
— Przez osiem lat ani słyszałam o jej córce czy wnuczce — wspomina Halina. — Robiliśmy, co mogliśmy, ale mieliśmy własną rodzinę. W pewnym momencie zrozumiałam, iż to dla nas za dużo. Wtedy sama zaproponowałam babci, żeby spróbowała odnaleźć swoich bliskich — może uda się odnowić kontakt.
Wanda z żalem podała kontakty. Halina odnalazła w sieci jej córkę Jolantę i wnuczkę Ewę. Napisała do nich, poprosiła, żeby przyjechały — matka jest w ciężkim stanie, potrzebuje wsparcia.
Wanda ucieszyła się: „Naprawdę przyjadą? Nie widziałam ich od piętnastu lat…” Ostatni raz córka była u niej, gdy Ewa miała zaledwie siedem lat. Wtedy pokłóciły się — Jolanta chciała sprzedać mieszkanie matki, ta się nie zgodziła. Od tamtej pory córka zerwała kontakt.
Ale ku zaskoczeniu Haliny, już następnego dnia Jolanta przyjechała. Razem z Ewą. I zaczął się prawdziwy koszmar.
Jolanta od progu zaczęła krzyczeć, iż Halina z mężem opiekują się Wandą tylko po to, by przejąć jej mieszkanie. Oskarżyła ich, iż rzekomo trują staruszkę, by szybciej przejąć nieruchomość. Halina stała w osłupieniu, nie wiedząc, jak zareagować. Krzysztof nie wytrzymał — stanął w obronie żony i kazał „gościom” opuścić dom. Ale oni odeszli nie w milczeniu.
— Dopilnujemy, żebyście trafili za kratki! — wrzeszczała Ewa. — Jeszcze wam bardziej się upiekło! Złożymy skargi wszędzie, gdzie się da! Zapłacicie za to, oszuści!
Wtedy Halina zrozumiała, skąd wziął się donos do opieki społecznej. Stało się jasne, kto postanowił się w ten sposób „zemścić”.
— Chciałam tylko dobrze… — mówi Halina. — choćby mi do głowy nie przyszło, iż za pomoc starszej osobie można dostać taki cios. Nigdy nie myśleliśmy o przejęciuniu mieszkania. Po prostu nie mogliśmy zostawić Wandy samej — zasługiwała na ludzkie traktowanie. Gdybym wiedziała, jacy są jej bliscy — nigdy bym ich nie szukała.
Teraz Halina unika rozmów o tamtej rodzinie. Żyje swoim życiem, zajmuje się dziećmi i stara się zapomnieć o tamtym skandalu. Ale osad został.
— Więcej nie wtrącam się w cudze sprawy. Nie zapukam do nikogo, nie zaoferuję pomocy. Nie dlatego, iż się boję — nie. Tylko dlatego, iż to boli. Kiedy czynisz dobro, a w zamian dostajesz błoto. Boli i przykro…