Chłopiec z sąsiedztwa wygląda jak mój mąż z dzieciństwa. A potem odkryłam, dlaczego…

newskey24.com 6 godzin temu

Sąsiedni chłopiec to żywy obraz mojego męża z dzieciństwa. I wtedy dowiedziałam się dlaczego…

Gdy razem z Robertem w końcu wprowadziliśmy się do swojego mieszkania, wydawało się, iż życie dopiero się zaczyna. Długo wahaliśmy się przed wzięciem kredytu hipotecznego, ale ostatecznie zaryzykowaliśmy – marzyliśmy o stabilności, o drugim dziecku, a to wymagało więcej przestrzeni niż wynajmowana kawalerka. Teraz trzeba było zacisnąć pasa, ale przynajmniej mieliśmy własny dach nad głową, swoje gniazdo. I wiarę, iż wszystko będzie dobrze.

Ja, Krystyna, byłam całkowicie pochłonięta codziennością. Młodsza córeczka, Zosia, marudziła przez ząbkowanie i wymagała nieustannej uwagi, a w przerwach urządzałam nowe mieszkanie – wieszałam firanki, rozkładałam naczynia i książki. Z sąsiadami nie zdążyłam jeszcze dobrze się zapoznać, ale po oknach i gwarze dziecięcych głosów słychać było, iż mieszka tu sporo młodych rodzin.

Pewnego wieczoru, stojąc przy oknie, zauważyłam Roberta – szedł z pracy i ożywie rozmawiał z nieznajomą kobietą. Oboje się uśmiechali. Zrobiło mi się nieswojo. Nie jestem zazdrosna, ale coś mnie ukłuło. Gdy wszedł do domu, spytałam spokojnie:

— Kto to była?

— Aaa – machnął ręką – to tylko sąsiadka. Pogadaliśmy o pracy, tyle.

Zmienił temat, a ja postarałam się zapomnieć. Ale osad pozostał.

Kilka dni później znów zobaczyłam tę kobietę – siedziała na ławce przy placu zabaw, a obok bawił się chłopiec, może sześcio-, siedmioletni. Z początku nie zwróciłam uwagi, ale potem nie mogłam oderwać wzroku. Coś w nim było… znajomego. Rysy twarzy, mimika, choćby spojrzenie.

Zosia zaczęła płakać i oderwałam się. Ale myśl nie dawała mi spokoju. W domu, przeglądając pudełko ze zdjęciami, natrafiłam na dziecięce fotki Roberta. Na jednej – w wieku tego chłopca.

Zabrakło mi tchu. To dziecko było jego żywym odbiciem.

Ścisnęło mi się serce. Nie mogłam uwierzyć, ale nie umiałam też zignorować. W środku kipiało od złości, gniewu, strachu. Podeszłam do Roberta z pytaniem wprost. Zawahał się. I wtedy we mnie pękło. Nie słuchałam tłumaczeń, nie dałam dojść do słowa. Krzyczałam, iż jest zdrajcą, iż zniszczył rodzinę, iż upokorzył mnie…

Robert w milczeniu wyszedł.

Po godzinie wrócił. Nie sam. Z tą kobietą. Zdrętwiałam – no tak, teraz przyprowadzi kochankę, będzie się tłumaczył jak z taniej telenoweli. Byłam gotowa na awanturę.

Ale Robert powiedział spokojnie:

— To Justyna. Moja dawna przyjaciółka. Wysłuchaj, proszę.

Nie chciałam słuchać. Ale ona zaczęła mówić. Z każdym słowem wszystko we mnie się przewracało.

Okazało się, iż jej mąż, Bartosz, był bezpłodny. Siedem lat temu, zdesperowani, postanowili spróbować in vitro. Ale nie chcieli obcego dawcy, więc poprosili Roberta – jako bliskiego, zdrowego przyjaciela.

Długo się wzbraniał, ale w końcu się zgodził. Justyna zaszła w ciążę za pierwszym razem. Chłopiec urodził się zdrowy. Nadali mu imię Jakub.

— Byliśmy ci nieskończenie wdzięczni – powiedziała. – Ale uznaliśmy, iż Robert nigdy nie będzie uczestniczył w życiu dziecka. To nasz syn. Zawsze wiedział, kto jest jego ojcem. A teraz… po prostu przypadkiem zostaliśmy waszymi sąsiadami.

Pokazała dokumenty medyczne, papiery z kliniki, choćby zgodę męża. Potem dołączył Bartosz, który podszedł chwilę później, i potwierdził każde słowo. Byli zgodną rodziną, a Jakub dla nich był wspólnym dzieckiem, a nie „biologicznym projektem”.

Nie wiedziałam, co powiedzieć. W głowie huczało. W uczuciach miałam zamęt – gniew ustąpił, zastąpiła go dziwna pustka.

Minął czas. Zaprzyjaźniliśmy się. Jakub często bawi się z Zosią, są prawie jak rodzeństwo. Patrzę na niego i rozumiem – naprawdę jest bardzo podobny do Roberta. Ale już bez bólu. Jak odległe echo przeszłości.

Czasem życie serwuje takie zwroty akcji, iż aż dech zapiera. Ważne, by nie wyciągać pochopnych wniosków. I umieć słuchać. choćby wtedy, gdy najbardziej chce się krzyczeć.

Idź do oryginalnego materiału