Jeśli miałabym wybrać jedno słowo, które łączy wszystkie leżące przede mną nowości książkowe, byłaby to różnorodność. Kierowane są do dzieci w podobnym wieku, jednak pochodzą z zupełnie różnych światów. I nie chodzi tylko o miejsca, w których powstawały (choć i to zasługuje na uwagę – wszak mamy tu fińsko-francusko-polską mieszankę!), ale przede wszystkim o całkiem odmienne, bardzo różnorodne formy. Duży format, ogromne ilustracje, tekst ograniczony do minimum? Jest! Dłuższe opowiadania z mniejszą ilością grafik? Tak! A wiersze? Są i wiersze. A adekwatnie to nie wiersze, tylko kołysanki, które aż się proszą o to, by je śpiewać, a nie czytać. Jak to możliwe? Literatura czyni cuda! I dziś mam dla was aż pięć takich cudów. Sprawdźcie koniecznie!
Wyjątkowa seria książek z Myszonkiem w roli głównej – do nauki czytania, oglądania i rozmawiania o codziennych sprawach
Ależ ja lubię tego Myszonka! Gdy tylko pojawiły się pierwsze książki serii, od razu je kupiłam. Przyjęłam za pewnik, iż skoro skandynawskie, to na pewno dobre, a poza tym kreska fińskiej autorki i ilustratorki, Riikkii Jantti, tak bardzo przypomniała mi ilustracje mojej ukochanej Ilon Wikland, iż sprawa była jasna – musiałam je mieć. Więc przyjechały i od razu nas zauroczyły swoją… zwykłą codziennością. Trochę sprzątania, trochę chodzenia do pracy, trochę przedszkola, trochę wkurzania się na to, iż trzeba się ubrać. Jednak w pewnym momencie, kiedy zobaczyłam Myszonka jedzącego deser przed telewizorem, poczułam mały zgrzyt – w końcu autorzy książek, które czytałam do tej pory, przyzwyczaili mnie, iż dzieci spędzają czas kreatywnie, aktywnie, na świeżym powietrzu. Aż tu nagle takie coś! Jaki to wzór do naśladowania? A później pomyślałam, iż najlepsze książki dla najmłodszych dzieci wcale nie muszą być do naśladowania. Mogą być po prostu do czytania i oglądania.
„Myszonek pod namiotem” – książka, przez którą od razu spakujesz plecak
Później pojawiały się kolejne części, które tylko utwierdzały mnie w przekonaniu, iż mało mamy książek, które czytamy dla samej przyjemności czytania. Nie szukaliśmy z dziećmi za wszelką cenę morału, nie czekaliśmy na wnioski. Po prostu podążaliśmy za Myszonkiem i jego mamą, która wszystko ogarnia i robi to doskonale. Czy idealnie? Nie, bo nie o to w serii książek Riikki Jantti chodzi. Dużo ważniejsze jednak jest to, iż mama stara się robić z Myszonkiem jak najwięcej ciekawych rzeczy, a sam Myszonek odwdzięcza się jej dziecięcą ciekawością, otwartością i ogromną chęcią odkrywania świata. Najnowsza część serii, „Myszonek pod namiotem”, zabiera nas na wyspę. Zanim jednak mysi bohaterowie się na nią dostaną, będą jechać tramwajem, później płynąć promem, a gdy już znajdą się na miejscu, rozłożą namiot, zjedzą grillowane kiełbaski, będą patrzeć na morze. I po prostu będą ze sobą.
Opowieść, w której rodzic jest ogrodnikiem, a dziecko roślinką
W najnowszej książce Riikki Jantti Myszonek zadaje mnóstwo pytań. Chce wiedzieć, jak nazywają się spotykane kwiaty, bardzo ciekawi go też, co przykleiło mu się do głowy po wynurzenia z morza. Mama Myszonka zawsze odpowiada, choć nie zawsze zna odpowiedź – i nie ma w tym nic złego. Są jednak rodzice, którzy w rozmowach z dziećmi wolą posługiwać się barwnymi metaforami. Zamiast mówić wprost, chcą stworzyć opowieść, która zwykłe, codziennie odpowiedzi zamieni na niesamowite przygody, w jakich nic nie jest oczywiste. Taką narrację znajdziemy w książce francuskiej autorki, Astrid Desbordes. Jej „Rośnij nam!” to próba odpowiedzi na dość trudne pytanie. „Czy rodzice lubią zabraniać dzieciom różnych rzeczy?” – o to pewnego wieczora, po całym dniu większych i mniejszych trudności i niepowodzeń, zapytał Archibald. Patowa sytuacja. I co tu odpowiedzieć?
„Rośnij nam!” – lektura obowiązkowa dla rodziców, którzy czasami się wkurzają i spieszą (czyli dla wszystkich rodziców)
Najmłodsze dzieci, z którymi sięgniecie po tę książkę, z pewnością docenią kolorowe, zabawne ilustracje Pauline Martin. Choć nie ma w nich skomplikowanych gier świateł i cieni (jak w serii o Myszonku), chwytają za serce. Książka napisana przez Astrid Desbordes stoi również na pięknej metaforze – dzięki niej rodzice są ogrodnikami, a dziecko małą rośliną, o którą trzeba dbać, by później móc się nią zachwycać. Rodzice nie odpowiadają Archibaldowi wprost – jego pytanie zostaje zawieszone, a dopiero usłyszana z ust rodziców opowieść na nie odpowiada. Ta zresztą wcale nie byłaby możliwa, gdyby nie spotkanie z miejskim ogrodnikiem i przyglądanie się jego trudnej pracy. To wydarzenie było nie tylko punktem wyjścia tego pięknego, metaforycznego opowiadania, ale jest też dowodem na to, iż dzieci najlepiej uczą się przez doświadczanie świata.
Nie jedzcie szyszek. Igiełek też nie!
Archibald już wie, iż zarówno ogrodnicy, jak i rodzice, nie robią na złość swojej małej roślince. Zdarza się jednak, iż ich potrzeby nie są zaspokojone, czasami też czegoś nie wiedzą, błądzą, szukają odpowiedzi – i w czasie tych poszukiwań czasami się mylą. Ale jednocześnie nieustannie obserwują swoją roślinkę i każdego dnia się jej uczą. Wiewiórka, bohaterka kolejnej w naszym zestawieniu książki – tym razem autorstwa Oliviera Talleca – robi to doskonale. Ma swoje delikatne i kruche drzewo, o które dba jak nikt inny. Wie, iż do drzewa trzeba mówić cichuteńko, troszczyć się o nie – przecież to prawdziwy przyjaciel. Wiewiórka tak dobrze się nim opiekuje – tylko czasami weźmie sobie szyszkę lub dwie, ale co to dla niego. W końcu ma ich tak dużo! Nim jednak rudy bohater książki „Trochę dużo” się obejrzy, na jego ukochanym drzewie, którym przecież tak dobrze się opiekuje, nie zostanie już żadna szyszka.
„Trochę dużo” – bogato ilustrowana opowieść z ekologią w tle
Olivier Tallec przychodzi do nas ciekawą i zabawną opowieścią, która w pewnym momencie mocno daje do myślenia. Myślę, iż dla najmłodszych czytelników będą to po prostu zabawne przygody wiewiórki – zwłaszcza iż tekst odgrywa tu drugoplanową rolę i jest zepchnięty przez ogromne (i bajecznie piękne!) ilustracje na dół każdej strony. W oczach starszych dzieci i dorosłych czytelników może być nieco trudniejszy w odbiorze – w końcu wiewiórka, która tak miała dbać o swoje drzewo, zjadła wszystkie szyszki i igiełki, jakie na nim rosły, a później odcięła mu wszystkie gałęzie i wrzuciła je do ogniska. Wszystko w dobrej wierze – ogień miał przecież ogrzać przyjaciół – a cała reszta w zgodzie z potrzebami bardzo głodnej wiewiórki, która nie mogła się powstrzymać, gdy w jej łapki wpadała kolejna szyszka. Wiele tu sprzeczności, które skłaniają nas do przemyśleń nad tym, jak my, ludzie, traktujemy naturę.
Ciekawe książki dla dzieci w wieku przedszkolnym i wieku wczesnoszkolnym. Lektury, które potrzeby stawiają na pierwszym miejscu
Wiewiórka z książki „Trochę dużo” cały czas podkreśla, iż jej drzewo jest delikatne i kruche, iż trzeba się nim opiekować. Jak się jednak okazuje, czasami tak bardzo skupiamy się na otaczaniu kogoś troską, iż w końcu zapominamy o jego potrzebach. Ogromne, silne drzewo, na początku książki mające bujne, piękne gałęzie, na których rosły szyszki, w końcu… znika. Jego potrzeby stały się nieważne – dużo ważniejsze były przekonania wiewiórki. W tej odsłonie naszego cyklu, oprócz historii drzew, znajdziecie również historie dzieci – z pozoru delikatnych, choć tak naprawdę bardzo silnych, których potrzeby nie zawsze spotykają się ze zrozumieniem innych, choćby najbliższych ludzi. Bohaterką jednej z takich historii jest Marcelinka. Tę niezwykłą, wysoko wrażliwą dziewczynkę przedstawia nam psycholożka i psychoterapeutka, Katarzyna Kucewicz.
Czuła, piękna historia z czułymi, pięknymi ilustracjami. „Marcelinka” już w sprzedaży!
Marcelinka jest bardzo empatyczna, nie lubi być w centrum, za to dużo obserwuje. I są takie rzeczy, których nie lubi, choć inni prawdopodobnie choćby nie zwróciliby na nie uwagi. Sztywna koszulka czy wilgotna od pomidora bułka to tylko niektóre z nich. Tytułową bohaterkę książki „Marcelinka” właśnie czeka pierwszy dzień w szkole, a to sprawia, iż wszystkie potrzeby i emocje dziewczynki teraz wybrzmiewają jeszcze mocniej. Nowe miejsca, dźwięki, kolory, zapachy – mnóstwo nowych doświadczeń, które Marcelinka odbiera dużo intensywniej niż rówieśnicy. Ta czułość pozwala dziewczynce spoglądać na świat zupełnie inaczej, inaczej wszystko odczuwać. Zdarza się jednak, iż trudno jest jej odnaleźć się w nowych sytuacjach, a sprawa komplikuje się jeszcze bardziej, gdy inni nie potrafią zrozumieć jej wyjątkowych reakcji. niedługo dostrzega jednak, iż strach przed szkołą miał tylko wielkie oczyska. Dzięki wsparciu najbliższych – zwłaszcza mamy, która, podobnie jak rodzice Archibalda, też czasami błądzi – pokonuje wszystkie trudności.
Kolorowa klasyka i słowiańskie opowieści – nowości do wspólnego czytania
No właśnie, w oczach każdego z nas choćby małe problemy mogą stać się olbrzymie, kiedy nie ma tuż obok kogoś, kto nas kocha, wspiera i przyjmuje nas takimi, jakimi jesteśmy. Potrzeby bezpieczeństwa i przynależności zajmują przecież tak ważne miejsce na piramidzie Maslowa nie bez powodu – jeżeli pozostają niezaspokojone, realizacja potrzeb znajdujących się na kolejnych szczeblach jest praktycznie niemożliwa. Ale wróćmy jeszcze do poczucia bezpieczeństwa. To właśnie tutaj wszystko ma swój początek. Dziecko rodzi się i potrzebuje bliskości jak powietrza, po wielu miesiącach czułego wzrastania pojawia się po drugiej stronie brzucha, ale nie chce opuścić tego ciepłego gniazda ani na krok. Te nieodkładalne dzieci, które nie mają zamiaru spać w swoich łóżeczkach, które budzą się przy każdej próbie odłożenia, które najchętniej nie wypuszczałyby piersi z ust – w ten sposób, swoim niemowlęcym językiem, dają nam znać, iż potrzebują czułości i bezpieczeństwa. Potrzebują, aby dalej wzrastać.
„Kołysanki” – magiczne światło w literaturze dziecięcej
Ta czułość może być zupełnie cicha, ale może być też wypełniona poetyckim rytmem. Niektórzy z nas noszą wiersze zapisane w pamięci, inni tworzą je na bieżąco. jeżeli jednak potrzebujecie czegoś nowego, słowiańskiego i bezwarunkowo najbardziej magicznego, Ewelina Kowalczyk-Kurzaj przychodzi z pomocą. I poezją. Jej „Kołysanki” mają w sobie coś takiego, iż od razu zaczynam śpiewać. Wymyślam melodię na miejscu, a przy kolejnym otworzeniu książki tworzę ją na nowo. Myślę, iż trochę przyzwyczailiśmy się do gotowych rozwiązań – do tego, iż ktoś nam daje tekst i melodię, a my możemy wtórować wykonawcy. Ale tutaj dzieje się coś zupełnie innego, niezwykłego. Nie ma nut, muzyka tworzy się sama. Może to kwestia doskonałego rytmu, może autentycznej, namacalnej bliskości, która w kołysankach Eweliny Kowalczyk-Kurzaj gra pierwsze skrzypce. Może w końcu to kwestia ilustracji Oli Szwajdy i Ani Szukały – i zastanawiam się, jak to możliwe, iż z jednej książki może wydostawać się tyle barw, zapachów, świateł i dźwięków. Gdy tylko zebrałam książki do tej części cyklu, wiedziałam, iż „Kołysankami” ją zamknę. To najpiękniejsza książka w naszym rodzinnym księgozbiorze. Każdego wieczora zabiera nas do gwiazd.