Cios dla rodziny: „Przywiózł inną zamiast mnie”
Ola wyjechała do rodziców na wieś – na kilka tygodni, by odpocząć, przewietrzyć się i nabrać sił po nieprzespanych nocach z niemowlakiem. Jej mąż, Marek, miał przyjechać w weekend, jak zwykle, i zabrać ją z powrotem do miasta. W sobotę rano zebrała kopy ziemniaków, spakowała torby, ubrała synka i usiadła przy oknie, czekając. Gdy na podwórko wjechał samochód, ucieszyła się, ale zamiast Marka wyszedł z niego jego dziadek – Jan Kowalski.
— Gdzie Marek? Nie mógł przyjechać? — zapytała zdziwiona Ola, wychodząc mu na spotkanie.
Dziadek był poważny. Nie owijał w bawełnę:
— Z nim wszystko w porządku. Ale musisz coś wiedzieć… Lepiej, żebyś usłyszała to ode mnie.
Ola natychmiast zesztywniała. W środku zrobiło jej się zimno. Przygotowała się na najgorsze.
Życie Marka od dziecka nie było łatwe. Ojciec odszedł, gdy chłopiec miał trzy lata, znalazł sobie inną. Matka, pracująca na zmiany, nie radziła sobie sama i oddała syna na wychowanie swoim rodzicom. Ci właśnie wyszli na emeryturę, czuli się jeszcze silni i całkowicie poświęcili opiece nad wnukiem. Wychowali go z miłością, jak własnego syna, i choćby gdy dorósł, wciąż widzieli w nim tego małego chłopca biegającego po podwórku.
Marek skończył studia, dostał dyplom, zatrudnił się w biurze dużej firmy. Pewnego razu zachorował i poszedł do przychodni – tam ją zobaczył. Młoda pielęgniarka, skromna i pogodna, jak promień słońca. Nazywała się Ola, pochodziła ze wsi, uczyła się w szkole medycznej, mieszkała na wynajmowanym z koleżanką. Rozpoczął się romans. Marek przedstawił Olę nie rodzicom, ale dziadkom – z matką i ojczymem nie utrzymywał kontaktów. Staruszkowie przyjęli dziewczynę ciepło, a po ślubie zaproponowali, by zamieszkali razem. Piętro stało puste.
Ola gwałtownie wrosła w domowe obowiązki. Cicha, pracowita, dobra sercem. Po dwóch latach urodziło się dziecko. Marek był szczęśliwy – na początku. Ale malec okazał się niespokojny. Płakał w nocy, mylił dzień z nocą. Marek przeniósł się do innego pokoju. Potem coraz częściej zostawał w pracy. Oli zrobiło się zimno. Czuła oddalenie, ale nie narzekała – ani przed mężem, ani przed dziadkami.
Pewnego dnia, nie wytrzymując, postanowiła wyjechać do rodziców. Powiedziała Markowi, iż zabawi tam parę tygodni. Ku jej zdziwieniu, ucieszył się zbyt szybko. Podejrzanie szybko. Próbowała odpędzić wątpliwości. Na próżno.
Minął tydzień. I oto do domu Jana i Marii Kowalskich Marek przybył nie sam, ale z dziewczyną.
— Poznajcie, to Kinga — przedstawił z werwą wysoką blondynkę z mocno pomalowanymi ustami.
— A to co za jedna? — zmarszczył brwi dziadek.
— Moja dziewczyna. Teraz będzie z nami mieszkać.
— Marek, oszalałeś?! A co z Olą i prawnuczkiem? — wtrąciła się babcia.
— Rozstajemy się z Olą — rzucił chłodno.
Kinga postąpiła naprzód:
— No to co, stoimy? Chodź, Marku. Nie chcemy tu być.
— Słusznie — odparł stanowczo Jan Kowalski. — W tym domu dla was miejsca nie ma.
Nazajutrz dziadek z prawnukiem pojechał po Olę. Ta najpierw zdziwiła się, iż nie przyjechał mąż, zapytała zaniepokojona:
— A Marek…? Coś się stało?
— Po prostu zajęty — odparł Jan Kowalski. Ale gdy znalazł odpowiedni moment, wyjaśnił wszystko.
Ola rozpłakała się. Łzy płynęły cicho, bez histerii – jak u kogoś, kto w głębi serca już wszystko przeczuwał, tylko czekał na potwierdzenie.
— Nie jesteś tu gościem, tylko matką naszego prawnuka — rzekł dziadek. — Nigdzie cię nie puścimy. Jest praca, szkoła niedaleko. Zostajesz.
Później okazało się, iż Marek wynajął mieszkanie dla siebie i Kingi, całkiem zapominając o synu. Ani grosza pomocy. Tylko obojętność.
— Nie mogę być dla was ciężarem — powiedziała raz Ola. — Muszę znaleźć pracę. Ale synek jeszcze mały.
— Jutro pójdziesz i złożysz pozew o alimenty — oświadczył dziadek stanowczo. — Niech odpowiada za dziecko. jeżeli nie z dobrej woli, to z musu.
Marek wściekł się. A Kinga syknęła:
— Może jeszcze test DNA zrobić? Kto wie, czy to jego dziecko?
Marek milczał. Wiedział, iż jego.
— Nic nie szkodzi — ciągnęła. — Twoi starzy nie wieczni. Jak odejdą, wyrzucimy tę przybłędę.
Ale Jan Kowalski wszystko słyszał. Rozumiał, iż dni są policzone. I pewnego dnia wręczył Oli dokumenty – akt darowizny na dom.
— To chyba nie w porządku… — szeptała. — Przecież to wasz wnuk.
— A ty jesteś naszą rodziną — odparł dziadek. — On nas zdradził. Tylko przywracamy sprawiedliwość.
Tamtej nocy Ola długo płakała. Ale po raz pierwszy – z wdzięczności. Jej serce było złamane, ale dusza poczuła, iż nie jest sama. Za jej plecami stali ci, którzy naprawdę ją kochali. I dla nich – miała zamiar wytrwać.