Codziennie chodzę do szkoły mojego wnuka – niezwykła historia zaangażowania babci.

newsempire24.com 1 tydzień temu

Codziennie chodzę do szkoły mojego wnuka.
Nie jestem ani nauczycielem, ani woźnym tylko dziadkiem z laską i sercem, które nie potrafi usiedzieć w domu.
Nazywam się Tadeusz Kowalski, a robię to dla Wojtusia mojego wnuka, mojej dumy, mojego światła.

Pierwszy raz zobaczyłem go samotnego, gdy siedział na ławce pod rozłożystym kasztanem.
Inne dzieci biegały, śmiały się, grały w piłkę.
On tylko tam siedział, ręce na kolanach, wzrok utkwiony w dal, jakby chciał należeć do tego świata, ale nie wiedział jak.
Gdy tego dnia wracaliśmy do domu, zapytałem:
Dlaczego nie bawisz się z innymi?
Wzruszył ramionami.
Nie chcą, dziadku. Mówią, iż jestem wolny, iż nie rozumiem zasad.

Tej nocy prawie nie spałem.
Następnego ranka poszedłem do dyrektorki.
Pani Danuto, chciałbym o specjalne pozwolenie. Chcę być z Wojtusiem podczas przerw.
Spojrzała na mnie łagodnie.
Panie Tadeuszu, rozumiem pana troskę, ale…
Nie ma “ale”. To dziecko to moje życie. jeżeli nie czuje się częścią tego miejsca, ja mu w tym pomogę.

Od tamtego dnia codziennie o dziesiątej trzydzieści przekraczam niebieską bramę szkolnego podwórka.
Na początku dzieci patrzyły na mnie z ciekawością.
Stary dziadek w słomkowym kapeluszu i z laską, pośrodku ich zabaw.
Wojtuś był zawstydzony.
Dziadku, nie musisz przychodzić.
Wstydzisz się? Że masz dziadka, który cię kocha?

Zaczęliśmy powoli. Przyniosłem stare domino. Potem warcaby.
Śmiał się, gdy udawałem, iż nie widzę jego małych oszustw.
Pewnego dnia podszedł do nas chłopiec.
W co gracie? zapytał.
W chińczyka odparłem. Chcesz dołączyć?
Miał na imię Kacper. Sześć lat, szeroki uśmiech i dwie brakujące mleczaki.
Wojtuś cierpliwie wytłumaczył mu zasady.
Następnego dnia Kacper wrócił, tym razem z koleżanką Zosią.
I tak nasza ławka stała się miejscem śmiechu i przyjaźni.

Przyniosłem skakankę. Urządzaliśmy małe zawody.
Wojtuś nie skakał szybko, więc inne dzieci zwalniały dla niego.
Dawaj, Wojtek, dasz radę! krzyczała Zosia.
Pięć skoków! Nowy rekord! wołał Kacper.
A ja patrzyłem na nich z wdzięcznością w sercu.

Pewnego popołudnia podeszła do mnie nauczycielka wf-u.
Panie Tadeuszu, to, co pan robi, jest piękne.
Nie robię nic nadzwyczajnego odparłem. Jestem tylko dziadkiem, który kocha swojego wnuka.
Nie powiedziała, uśmiechając się. Uczy pan ich czegoś, o czym czasem zapominamy: iż każdy zasługuje na swoje miejsce, niezależnie od tempa.

Minęły trzy miesiące.
Wciąż przychodzę.
Ale już nie dlatego, iż jest sam.
Przychodzę, bo teraz osiem lub dziewięć dzieci wyczekuje mnie, krzycząc Dziadziu Tadeusz!, gdy tylko przekroczę bramę.
Bo Wojtuś ma przyjaciół, którzy go zapraszają, bronią i rozumieją.

Dziś rano, gdy bawiliśmy się w chowanego, przytulił mnie mocno.
Dziękuję, dziadku.
Za co, chłopcze?
Że nie zostawiłeś mnie samego. Że pokazałeś mi, iż bycie innym jest w porządku.

Uklęknąłem przed nim.
Wojtku, to ty nauczyłeś mnie, iż miłość się nie męczy, iż nigdy nie jest za późno, by coś zmienić, a prawdziwa odwaga to być przy kimś, gdy ciebie potrzebuje.

Dzwonek zadzwonił. Dzieci wróciły do klasy.
Wojtuś nie chodzi już z pochyloną głową.
Jutro wrócę. I pojutrze też.
Bo bycie dziadkiem to nie tylko czuwanie
to budowanie mostów i przypominanie światu, iż nikt, ale to absolutnie nikt, nie powinien być sam na boisku życia.

Idź do oryginalnego materiału