Mieszkamy z mężem w przestronnym, dwupokojowym mieszkaniu, a córka z zięciem i dwójką małych dzieci gnieżdżą się w kawalerce. Tylko kto im kazał?
Gdy Kasia miała 22 lata, oświadczyła, iż wychodzi za mąż. Nie miała wtedy ani pracy, ani planów, choć dyplom już zdobyła.
Miałam nadzieję, iż przynajmniej zięć coś zarabia, ale czekało mnie rozczarowanie – nie miał ani stałej pracy, ani wykształcenia. Jego podejście do życia mnie zaskakiwało – dziś fotograf, jutro coś sprzedaje w internecie, a porządnej pracy jak nie było, tak nie ma.
Mąż choćby chciał jej zabronić ślubu, ale go powstrzymałam. Jest dorosła, niech sama decyduje. W końcu to z nim, a nie z nami będzie żyć.
Na pocieszenie zostawało to, iż teściowie okazali się w porządku, a my oddaliśmy młodym moją babciną kawalerkę, którą teściowie własnym kosztem wyremontowali. Początek nie był więc najgorszy – wystarczyło tylko, żeby dalej sobie radzili.
Problem w tym, iż radzić sobie wcale nie chcieli. Powtarzali w kółko, iż „im to odpowiada”, ale ciągle przychodzili po pieniądze. Najpierw dawałam, bo jak tu nie pomóc własnemu dziecku, ale mąż w końcu powiedział dość.
– Nigdy się nie nauczą samodzielności, jeżeli będziemy ich wciąż ratować – upierał się.
Kiedy ograniczyliśmy pomoc, Kasia oznajmiła, iż spodziewa się dziecka. Nie miała etatu, więc nie dostała żadnego zasiłku, nie miała też żadnych oszczędności. Na zięcia też nie było co liczyć. Z teściami musieliśmy więc kupić wszystko: ubranka, wózek, łóżeczko, zabawki, mieszanki. Nie mogliśmy przecież nie pomóc – to w końcu nasz wnuk.
Razem z teściową zmieniałyśmy się przy opiece nad dzieckiem, żeby Kasia nie była z tym sama. Zięć choćby znalazł pracę – skromną, ale lepsze to niż nic. Wydawało się, iż jakoś sobie poradzimy.
I wtedy Kasia oznajmiła, iż znowu jest w ciąży. Byłyśmy z teściową w szoku. Nie dlatego, iż nie cieszyłyśmy się z wnuka, ale dlatego, iż nie rozumiałyśmy, jak oni to udźwigną.
Zapytałam Kasię, co kupić na wyprawkę dla wnuczki, a ona powiedziała:
– Nic nie trzeba.
Pomyślałam, iż może rzeczywiście ma rzeczy po starszym dziecku. Ale gdy z teściową poszłyśmy w odwiedziny, w mieszkaniu było tylko jedno łóżeczko.
– Przecież to niewygodne! – zdziwiłam się.
– Nie mamy pieniędzy na drugie – odparła Kasia.
Zrobiło mi się wstyd przed teściową.
– Kasiu, pytałyśmy, co kupić, a ty powiedziałaś, iż nic.
– A co, mamy prosić o każdą rzecz? Nie możecie się domyślić, iż przy dwójce dzieci potrzebne jest drugie łóżeczko? – córka zaczęła mnie oskarżać.
A potem dodała:
– Wy z ojcem żyjecie sobie wygodnie w dwupokojowym mieszkaniu, a nas czworo tłoczy się w kawalerce. Czy to nie logiczne, iż powinniśmy się zamienić? – i dalej zarzucała nam egoizm.
Na koniec stwierdziła, iż jeżeli nie zamienimy się mieszkaniami, to znaczy, iż nie kochamy ich ani wnuków, i mamy się nie spodziewać, iż ich jeszcze zobaczymy.
Mój mąż jest temu kategorycznie przeciwny. Ja również nie mam ochoty wyprowadzać się z mieszkania, w którym przeżyłam tyle lat. choćby dla dzieci i wnuków.
I teraz się zastanawiam – czy jestem złą matką, czy po prostu rozsądną osobą, która dba o własną starość?