Narzekali, więc teraz wszyscy coś przyniosą
Od kiedy mamy duży dom z jadalnią, która pomieści całą rodzinę, naturalnie przylgnęła do mnie rola "tej od świąt". Co Wielkanoc, od kilku lat, to właśnie my gościmy i moją rodzinę, i tę od strony męża. Oczywiście cieszę się, iż wszyscy mogą być razem – dzieciaki szaleją z kuzynami, dziadkowie mają swoje chwile szczęścia i rodzinnych rozmów, a ja? No cóż, ja przez lata padałam na twarz. Sprzątanie, gotowanie, pieczenie, dekorowanie. A potem jeszcze słuchanie.
"Żurek trochę za słony", "A ten krem... chyba nie stężał, co?". Teściowa, szwagierka, czasem choćby ktoś z kuzynostwa potrafił coś dorzucić. Może z troski, może z przyzwyczajenia, a może... z braku taktu. Ja uśmiechałam się grzecznie, choć w środku miałam ochotę zdjąć kuchenny fartuch i wręczyć go gościom.
Ale w tym roku będzie inaczej. I to nie tylko w myśl zasady "mniej znaczy więcej", ale też z czystej potrzeby zadbania o siebie. Postanowiłam, iż święta przez cały czas będą u nas – nie chcę rezygnować z widoku dzieci, które biegają między stołem a ogrodem, i z ciepła, które czuję, mając wszystkich pod jednym dachem.
Ale nie zamierzam być jedyną osobą, która te święta organizuje od A do Z i goście przychodzą na gotowe. Mam przecież męża i dwie córki – gotowych do pomocy, choć nie cudotwórców. Dlatego każdemu z naszych gości, już przy zapraszaniu, przypisałam jedno konkretne danie lub przekąskę. Jak coś komuś nie pasowało, to mógł zaproponować coś innego, w czym jest dobry.
Każdy coś zrobi, wszyscy odpoczniemy
Ja robię żurek. Tylko on jest mój – więc jak znowu będzie za słony, to trudno. Do tego piekę pasztet roślinny, bo moje dzieci go uwielbiają. Reszta? Składkowa. Szwagierka ma swój popisowy sernik – niech nim błyszczy! Mama przyniesie jajka faszerowane, teściowa – sałatkę jarzynową. Ktoś przyniesie wędliny, ktoś pieczywo. I wiecie co? Mam nadzieję, iż każdy z nich też się poczuje doceniony, gdy usłyszy: "Pyszne to twoje!".
Dzięki temu nie muszę się zajeżdżać. Okien nie myłam, dzieci posprzątają swoje pokoje i zgarną zabawki z salonu, podłogi odkurzę w sobotę wieczorem – wystarczy. Bo wolę spędzić ten czas z dziećmi na malowaniu pisanek, niż z mopem w ręku. Nie będę już siedzieć przy stole z przymusowym uśmiechem i listą zadań w głowie. W tym roku naprawdę mam ochotę poświętować.
Może usłyszę, iż "za skromnie", iż "to nie te czasy, żeby gościom kazać przynosić jedzenie". Może. Ale wiem też, iż kiedy usiądziemy razem, z talerzami pełnymi przeróżnych smaków i dziećmi pod stołem, poczuję to, co w świętach najważniejsze – bliskość. I dumę, iż w końcu zrobiłam to po swojemu.