Cudowna córka, która przyszła na świat w trudnych okolicznościach.

newsempire24.com 1 dzień temu

Ola z Olsztyna była pięknością. Choć przyszła na świat późno, gdy matka miała już prawie czterdzieści lat. Wcześniej Olena owdowiała, nie doczekawszy się potomstwa z mężem.

Pewnego dnia wybrała się do kuzynki do Poznania, spędziła tam dwa tygodnie, a po powrocie — dziewięć miesięcy później — urodziła córkę, Zosię.

Sąsiadki szeptały za plecami, ale Olena nikomu nie zdradziła, kim był ojciec dziewczynki ani dlaczego nie utrzymywał z nimi kontaktu. choćby najbliższa przyjaciółka, Grażyna, nie wydobyła z niej tej tajemnicy. Zosia za to rosła, budząc zazdrość — urodziwa, o jasnych oczach i krzepkiej posturze.

A Olena? Drżała nad nią! Ubierała, uczyła rozumu, przyzwyczajała do pomagania w domu. Zosia wyrosła na wysoką, zgrabną i uprzejmą dziewczynę. Po szkole skończyła kursy w powiecie i wróciła do rodzinnej wioski jako księgowa w fermie drobiu.

I od razu poznała Kazimierza. Był nowy w okolicy, niedawno przyjechał jako agronom. Wykształcony, nie to co miejscowi chłopi. Polubili się od pierwszego wejrzenia. Po miesiącu wyznał miłość, a niedługo wzięli ślub. Zosia miała dwadzieścia jeden lat, on dwadzieścia pięć. Wesele huczne, na całą wieś.

Lecz po ślubie zaczął znikać. Na dzień, dwa, by potem wrócić bez słowa. Pewnego letniego wieczoru siedzieli w altance, pijąc herbatę, gdy nagle pod dom podjechał samochód. Wysiadła z niego kobieta z chłopcem.

“Tato, przyjechaliśmy na wakacje!” — oznajmił chłopiec. Okazało się, iż to pierwsza żona Kazimierza, o której nigdy nie wspomniał. Do syna jeździł regularnie. Zosia nie wybaczyła zdrady. Spakowała rzeczy i wróciła do matki.

Olena płakała, strofując córkę:
“Nie można tak po prostu rzucić męża! Co, iż miał wcześniej rodzinę? Teraz kocha ciebie! Przyjmij chłopca, to tylko wakacje.”

Ale Zosia była nieugięta. Rozwiodła się. Młoda i uparta. Spakowała się i wyjechała do miasta szukać szczęścia. Do matki przyjeżdżała często, ale chwalić się nie miała czym — ani porządnej pracy, ani mieszkania, ani męża.

Gdy skończyła dwadzieścia osiem lat, Olena zachorowała. Zosia rzuciła wszystko i wróciła. Kazimierz dawno się ożenił, miał już dwoje dzieci, a jego nowa żona bała się, iż Zosia będzie mu “podbijać bębenka”. Patrzyli na nią z nieufnością — taka wyfroterowana, z miasta przyjechała.

Lecz Zosia nie zwracała na nich uwagi. Nie opuszczała matki ani na krok. Całe dnie przy niej, pielęgnowała, jak tylko mogła.

Dwa długie lata dźwigała ten ciężar, choć lekarze dawali Olenie niecały rok. I w końcu odeszła…

Zosia nie wróciła już do miasta — nie odnajdywała się w tym zgiełku. Żona Kazimierza wciąż się niepokoiła, on sam stał się ponury i surowy. Na stypie pomagał, ale Zosia, choć wdzięczna, nie okazywała mu szczególnej uwagi.

A piękna była jak dawniej. Ledwie trzydzieści lat, a nikt by nie dał! Młodość ciągle w niej grała. U Kazimierza za to już siwizna przy skroniach błyszczała.

Aż tu nagle — wieś znów zatrzęsła się od plotek! Syn Pawełków, Wojtek, wrócił z wojska. Dwudziestoletni przystojniak, wysoki jak sosna, z barkami jak u drwala.

Dziewczyny błyskawicznie się w nim zakochały, czekając, na którą rzuci okiem. ale Wojtek jakby nie widział nikogo. Aż pewnego dnia poszedł nad rzekę i zobaczył Zosię — pluskała się w wodzie, włosy rozpuszczone jak u syreny, w słońcu lśniące.

Serce mu zabiło mocniej. Usiadł na brzegu, czekając, aż wyjdzie. W końcu sam wskoczył do wody i wyniósł ją na rękach.

Śmiała się, wyrywała, ale on nie puszczał. Zakochał się od pierwszego wejrzenia. Tak bardzo, iż od razu zaproponował małżeństwo. Nie minęły dwa tygodnie od ich spotkania.

Ojciec wściekły, matka w łzach:
“Co ty wyrabiasz?! To kobieta, już zamężna była, w mieście się wyszalała. A ty? Ledwieś chłopakiem skończył! Opamiętaj się!”

Wieś huczała. Na Zosię patrzono krzywo. A ona? Spędziła z Wojtkiem dwa wieczory, siedzieli nad rzeką aż do zachodu słońca. A jeżeli ją pokochał — czyż można rozkazywać sercu?

Przyszli do niej rodzice Wojtka, błagając, by zostawiła ich syna w spokoju. Nie jej równy. Zosia spakowała się i znów wyjechała do miasta. Nie będzie jej tu szczęścia. Wojtek z miłością, wieś z potępieniem…

Minęło siedem lat.

Życie w mieście też nie było łaskawe. Pracowała w sklepie, wynajmowała pokój. Poznała jednak dobrego człowieka, wyszła za mąż, urodziła syna.

Mąż okazał się uczciwy, zarabiał dobrze, mieszkali w przestronnym mieszkaniu. Wychowywali chłopca. Często mówił, iż trzeba odwiedzić rodzinny dom na wsi, zająć się nim.

Ale Zosia nie miała ochoty wracać. choćby gdy jechała na cmentarz do matki, omijała wieś szerokim łukiem. Złe wspomnienia — strata matki, osądy sąsiadów. Dom jednak stał zamknięty od lat. Trzeba było coś z nim zrobić.

Zanim zdążyli, mąż zachorował…

Zosia została wdową w wieku pięćdziesięciu lat. Ból nie do zniesienia — syn miał piętnaście lat, jeszcze tyle przed nim. A dom na wsi wciąż wisiał nad nią jak zmora. Trzeba sprzedać, może ktoś kupi?

W końcu wybrali się tam latem — grobowiec matki uporządkować, a potem pokazać się ludziom.

Zosia piękna, w czarnej sukni z białymi koralami, w kapeluszu. Obok wysoki syn. Szli drogą do domu, a ludzie wychodzili zza płotów. Witała się z każdym, choć nie wszystkich pamiętała.

Dom po latach był zaniedbany — okiennice krzywe, ganek chwiejny. Ale w sumie jeszcze solidny.

Sąsiedzi zaraz przybiegli, wypytując o wszystko. Zosia opowiedziała o swoim życiu w mieście, o stracie. Wieść rozniosła się lotem błyskawicy.

A późnym wieczorem — pukanie do drzwi. Syn już spał, a Zosia przeglądała stary album.

Otworzyła drzwi i stanął przed nią Wojtek — jego oczy wciąż płonęły tym samym ogniem, co dwadzieścia lat temu, i wtedy zrozumiała, iż los dał im drugą szansę.

Idź do oryginalnego materiału