Czekaj na mnie, Sławomiro Władysławowa!
Dzwonek zadzwonił, a szkolne korytarze stopniowo opustoszały. Nauczyciele rozchodzili się do klas, poganiając spóźnialskich uczniów.
Za oknami szumiała młoda zieleń, słońce kusiło, by wyjść na dwór. Sławomira Władysławowa zatrzymała się przed drzwiami do klasy. Jak i uczniom, chciało się jej rzucić wszystko i wyjść na wiosenną przechadzkę po mieście. Westchnęła i weszła do środka. Uczniowie siódmej „b” z hałasem wstali.
— Dzień dobry. Usiądźcie, proszę — powiedziała, przechodząc do biurka.
— Kogo dziś nie ma? — spytała, gwałtownie spoglądając po klasie.
Wyróżniająca się uczennica Ania Sikorska wstała i po angielsku oznajmiła, iż Rybak jest chory, a nieobecny jest też Kacper Goldberg. Zawsze reagowała najszybciej, bo najlepiej radziła sobie z angielskim. Po klasie przebiegł pomruk.
— Michał, co z Kacprem? — Sławomira Władysławowa zwróciła się po polsku do chłopca.
Michał Lisowski był sąsiadem Kacpra z bloku. Wszyscy w szkole wiedzieli, iż jego ojciec rok temu wyszedł z więzienia, nie pracował, pił i okrutnie bił żonę. Syn też dostawał w skórę, gdy stawał w obronie matki. Kacper często przychodził na lekcje z siniakami. Przed WF-em zostawał w szatni na końcu, by koledzy nie widzieli śladów na jego ciele. Ale wszyscy wiedzieli, iż ojciec ma ciężką rękę. Sąsiad Michał opowiadał.
Sławomira współczuła Kacprowi. Chłopak był przystojny, dojrzalszy niż rówieśnicy. W trudnych rodzinach dzieci gwałtownie dorastają. Uczył się dobrze, chłonął wiedzę. Tylko angielski mu nie szedł, ale się starał.
Po studiach Sławomira wróciła do swojej szkoły jako nauczycielka angielskiego. Nie chciała zostawiać samej matki, więc nie wyjechała do Warszawy, nie zatrudniła się w prywatnej szkole, jak wielu jej kolegów ze studiów.
Starsi uczniowie mieli angielski z doświadczoną nauczycielką. Sławomirze przypadła podstawówka. Na początku oczywiście próbowali jej dokuczać, ale w końcu się przyzwyczaili i polubili młodą nauczycielkę. Ubierała się skromnie, ale spod maski powagi często przebijał ciepły uśmiech i iskierki w oczach. Dziewczyny naśladowały jej maniery, a chłopcy chowali zauroczenie za maską grubiaństwa.
— Sławomiro Władysławowo, wczoraj jego ojciec się znowu upił, bił matkę Kacpra. Krzyki słychać było w całym bloku. W nocy zabrali ją karetką do szpitala. Kacper wezwał pomoc, gdy ojciec zasnął. A oni zawiadomili policję. Ojca zabrali, a Kacpra też, dopóki nie znajdą krewnych.
— Co?! — Sławomira Władysławowa otworzyła szeroko oczy i znów spojrzała po klasie. Uczniowie czekali na jej słowa. Co powiedzieć?
— Dobrze, po lekcjach pójdę na komisariat i się dowiem.
Po klasie przemknął pomruk ulgi.
Przed oczami Sławomiry stanęła twarz trzynastoletniego Kacpra. Ile razy pytała, czy nie potrzebuje pomocy, ale tylko przestraszony kręcił głową. Często łapała jego przenikliwe spojrzenie, od którego się rumieniła i gubiła wątki.
Klasa zamarła w oczekiwaniu.
— Dobrze, zaczynamy… — powiedziała sztucznie pogodnym tonem.
Na przerwie Sławomira poszła do dyrektora.
— Iliaszu Edwardowiczu, Goldberg…
— Wiem, Sławomiro Władysławowo. Dzwonili już z policji. Szukają rodziny. jeżeli nie znajdą, trafi do domu dziecka. Ojcu grozi wyrok, a matka… jeżeli przeżyje. Sami rozumiecie, dom dziecka to też nie jest cukier. Nie wiadomo, co lepsze — bestia-ojciec czy zgorzkniali, niekochani nastolatkowie.
— Chcę iść na komisariat, wesprzeć go i wszystko wyjaśnić.
— Jako wychowawczyni macie do tego prawo. Spróbujcie. Ale nie radzę się w to angażować. W mojej praktyce bywało różnie. — Zmęczonym wzrokiem dał do zrozumienia, iż rozmowa skończona.
Spotkanie z Kacprem SławomiSławomira skinęła głową, czując, iż ten chłopiec, który kiedyś potrzebował jej pomocy, teraz dał jej coś znacznie więcej — nadzieję na nowe życie, którego nigdy się nie spodziewała.