„Halinko, może Ola ma rację? Mają rodzinę, niedługo urodzi się dziecko. Jak to będzie wyglądać, iż ty z nimi mieszkasz?” — powiedziała mi mama. „A dlaczego mam się tym przejmować? To mieszkanie jest tak samo moje, jak jej!” — odparłam, ale w głębi poczułam, jak uraza i wątpliwości ściskają mi serce. Ta rozmowa z mamą stała się kroplą, która przepełniła czarę. Życie z siostrą i jej mężem w jednym mieszkaniu stawało się coraz trudniejsze, i zaczęłam się zastanawiać, jak wszyscy mamy się dogadać.
Ja i Ola — jesteśmy siostrami, a mieszkanie, w którym teraz żyjemy, dostałyśmy od babci. Jest duże, trzypokojowe, w centrum Warszawy — prawdziwy skarb. Babcia zapisała je nam obu, żebyśmy mogły dzielić je po równo. Gdy Ola wyszła za mąż za Jacka, wprowadzili się tutaj, a ja wtedy mieszkałam w innym mieście, wynajmowałam kawalerkę i nie miałam nic przeciwko. Ale rok temu wróciłam: moja praca przeszła na home office i stwierdziłam, iż nie ma sensu płacić czynszu, skoro mam swoją część w tym mieszkaniu.
Na początku było w porządku. Ola i Jacek to dobrzy ludzie, zawsze dobrze się z siostrą dogadywałam. Starałam się nie przeszkadzać: zajęłam jeden pokój, pomagałam w sprzątaniu, robiłam zakupy. Ale kiedy Ola zaszła w ciążę, atmosfera zaczęła się zmieniać. Jacek coraz częściej robił aluzje, iż może powinnam pomyśleć o przeprowadzce. „Halszka, jesteś młoda, możesz wynająć coś swojego” — mówił z uśmiechem, ale czułam w jego słowach ukryty przekaz. Ola milczała, ale widziałam, iż się z nim zgadza.
Mama, dowiedziawszy się o niepokojach, stanęła po ich stronie. „Halinko, oni mają rodzinę, dziecko w drodze. Potrzebują miejsca. A ty jesteś sama, łatwiej ci się dostosować” — powtarzała. Nie mogłam uwierzyć własnym uszom. Łatwiej? To mieszkanie jest moje z prawa, mam do niego takie samo prawo jak Ola! Dlaczego mam się wycofać tylko dlatego, iż oni będą mieć dziecko? Ja też chcę żyć w swoim domu, budować swoje życie. Ale słowa mamy mnie zraniły. Może naprawdę jestem egoistką? Może powinnam odejść, żeby nie psuć im rodzinnego szczęścia?
Życie razem stawało się coraz cięższe. Ola zaczęła irytować się drobiazgami: raz miałam za głośno włączoną muzykę, innym razem zajęłam łazienkę, gdy była jej potrzebna. Jacek pewnego dnia stwierdził, iż z dzieckiem będą potrzebować mojego pokoju na dziecięcy kącik. Próbowałam rozmawiać spokojnie: „Słuchajcie, dogadajmy się. Mieszkanie jest wspólne, nie mam nic przeciwko pomocy, ale wypraszać mnie — to nieuczciwe”. Ola westchnęła: „Halszka, nikt cię nie wyrzuca. Ale rozumiesz, iż będzie nam ciasno?” Rozumiałam, ale czułam się osaczona.
Postanowiłam jeszcze raz porozmawiać z mamą. „Mamo, dlaczego ja mam się wyprowadzać? To mój dom, też chcę tu żyć. Dlaczego Ola z Jackiem nie szukają własnego mieszkania?” Mama odpowiedziała, iż to młodzi, mają dziecko w drodze, a ja „jeszcze zdążę się urządzić”. Ale mam 29 lat, nie jestem dzieckiem, mam własne plany. Pracuję, płacę rachunki, robię zakupy. Dlaczego moja część nagle stała się mniej ważna?
Zaczęłam myśleć, jak rozwiązać tę sytuację. Sprzedać swoją część? Ale kocham to mieszkanie, tu przeżyłam dzieciństwo i młodość. Poza tym sprzedaż części wspólnego mieszkania to trudna sprawa, a Ola z Jackiem raczej nie mają pieniędzy, żeby je wykupić. Wynająć coś sama? To możliwe, ale wtedy wszystkie oszczędności pójdą na czynsz, a marzenie o podróży albo samochodzie odsunie się o lata. Zaproponowałam siostrze prawny podział, żeby każda miała swoją część, ale odmówiła: „Halszka, to bez sensu, dzielić jedno mieszkanie. Lepiej żyj swoim życiem”.
Te słowa zabolały mnie najmocniej. Swoim życiem? A to mieszkanie to nie część mojego życia? Zaczęłam czuć się obco we własnym domu. Ola i Jacek planują już, gdzie postawią łóżeczko, a ja siedzę w swoim pokoju i zastanawiam się, co dalej. Mama dzwoni prawie codziennie, namawia, żebyNie wiem, czy powinnam walczyć o swoje, czy ustąpić, ale jedno jest pewne — nie chcę tracić ani domu, ani rodziny.