„Czy możesz mnie zabrać… a może weźmiemy Marinę?” — Chłopiec znalazł sposób na znalezienie rodziny, omijając prawo

newsempire24.com 1 dzień temu

Dom kultury w małym prowincjonalnym miasteczku na Dolnym Śląsku był stary, ale przytulny. Dzieci tłoczyły się w sali, wpatrując się w scenę. Tam, pod światłem starych reflektorów, znów występował Kazimierz Nowak — starszy pan, iluzjonista, którego znał każdy w okolicy. Jego kapelusz — wytarty, ale wciąż pełen niespodzianek — zdążył już przejść do legendy.

Nie był cyrkowcem w typowym znaczeniu. Kazimierz to człowiek o dobrym sercu i duszy dziecka. W każdym jego występie była magia nie sztuczek, ale nadziei. Dziś finałowy numer: z kapelusza miał wyczarować żywą kurę o imieniu Klara. Sala zamarła.

— Uwaga, teraz! — zawołał teatralnie iluzjonista i wyciągnął z kapelusza nastroszonego ptaka.

Dziecięcy zachwyt wypełnił pomieszczenie jak wiosenny wietrzyk: oklaski, piski, śmiech. Gdy Kazimierz już miał się ukłonić, nagle poczuł na sobie czyjś wzrok. Jeden jedyny — nieśmiejący się, niebawiący. Spojrzenie siedmiolatka, który siedział w ostatnim rzędzie, wpatrując się nieruchomo w kurę.

— Witaj, mały. Jesteś sam? — zapytał iluzjonista, podchodząc.

— A ta kura to prawdziwa? — szepnął chłopiec z podziwem.

— Oczywiście! Chcesz, pogłaszcz ją. Nazywa się Klara.

Chłopak podszedł ostrożnie, przejechał dłonią po pierzach. Oczy mu błyszczały, usta drżały.

— A ona się nie boi siedzieć w kapeluszu?

— Klara się nie boi. Jest odważna. Jak ty.

— Krzysiu! — rozległo się wołanie.

Podbiegła do nich kobieta o zmęczonej twarzy.

— Krzysiek, no ile można się wszędzie wtrącać?! — załamała ręce i zwróciła się do iluzjonisty: — Przepraszam. To nasz wyjątkowy chłopiec. Wieczny wiercipięta.

— Pani jest jego matką? — spytał Kazimierz.

— Wychowawczynią. Jest z domu dziecka, rodziców stracił niedawno…

Gdy Krzysiek odszedł ze zwieszoną głową, iluzjonista poczuł, jakby ktoś uderzył go pięścią w piersi. Nie mógł tak po prostu o nim zapomnieć.

— Proszę podkazać adres waszego domu dziecka.

Kobieta zdziwiła się, ale wymieniła ulicę i numer.

Kazimierz nie spał całą noc. Przypominał sobie, jak lata temu, po rozwodzie, stracił kontakt z własnym synem. A teraz, patrząc w oczy tego chłopca, czuł — los daje mu drugą szansę.

Rano przyszedł do domu dziecka z ogromną paczką cukierków. Krzysiek siedział w kącie, z dala od hałaśliwej gromady. Zobaczył Kazimierza — rozpromienił się. A gdy dostrzegł, iż ten przyprowadził też Klarę — podskoczył z radości.

Tak zaczęła się ich przyjaźń. Najpierw rzadkie wizyty, potem — wyjścia do zoo, czytanie książek, oglądanie bajek. Krzysiek przywiązał się do niego całym sercem. I Kazimierz — też.

Pewnego dnia postanowił działać. Zwrócił się do Marianny Nowickiej, tej samej wychowawczyni:

— Chciałbym adoptować Krzyśka.

— Samotnemu mężczyźnie nie pozwolą — odpowiedziała łagodnie, ale ze smutkiem. — Takie są przepisy.

Iluzjonista opuścił głowę. Nie wiedział, iż Marianna od dawna go obserwuje. I iż za każdym razem, gdy przychodził — jej serce biło niespokojnie. Ona też pokochała tego dziwnego, trochę śmiesznego, ale dziecinnie dobrego człowieka.

A tydzień później Krzysiek, siedząc na ławce i trzymając kurzą łapkę Klary, nagle cicho zapytał:

— A czy ja mogę z tobą zamieszkać?

Kazimierz zastygł. Nie wiedział, jak wytłumaczyć mu o dokumentach, o tym, iż to niemożliwe.

Ale chłopiec nagle powiedział, ufnie patrząc mu w oczy:

— A może pani Marianna pójdzie z nami? Ona jest dobra. Będzie twoją żoną, a moją mamą. Wtedy na pewno będziemy rodziną.

Iluzjonista spojrzał w stronę okna. Tam stała Marianna. I wtedy zrozumiał — chłopiec ma rację.

Podszedł do niej, serce mu waliło, w głowie kłębiły wszyskie myśli. Ale nie musiał nic mówić. Ona wszystko wyczytała z jego oczu. Wiedziała już wcześniej.

Krzysiek podbiegł i przytulił się do nich obojga.

I w tej chwili, wśród starych ścian, wśród zapachu kredy, farby i taniego proszku, na korytarzu zwykłego domu dziecka narodziła się rodzina.

Taka, o których się marzy w bajkach.

Idź do oryginalnego materiału