Prym w krytykowaniu i zwracaniu uwagi wiodą starsze panie. Można by się zastanawiać, czy same nie pamiętają, jak to było załatwiać z małym dzieckiem sprawy w urzędzie czy czekać w przychodni, ale prawda może być inna: one cierpiały, teraz nasza kolej, żeby było nam trudno. Niedawno napisała do nas babcia, która podzieliła się refleksją, iż starsze kobiety są bardzo nieżyczliwe w stosunku do młodych mam i dzieci.
W odpowiedzi na jej list otrzymałam mail od czytelniczki, która prosiła o anonimowość, ale – jak zauważa – z przyjemnością przeczytała ten artykuł, bo do złudzenia przypomina jej własne doświadczenie z poczekalni u lekarza. Czekała z dwójką małych dzieci, wtedy 2- i 4-letnich pod gabinetem ginekologicznym. Przez trzy godziny, bo "(...) pani doktor najpierw się spóźniła, a potem jakoś się przedłużało z każdą pacjentką".
3 godziny z dziećmi w przychodni
Mimo iż to ona musiała iść do lekarza, nie miała wyjścia: dzieci musiała zabrać ze sobą, bo jak wyjaśnia w swoim mailu, jej mąż pracuje, ona mogła umówić się dopiero po swojej pracy, a do tego czasu musiała już odebrać dzieci ze żłobka i z przedszkola. Przeczytajcie, co wydarzyło się w poczekalni:
"Co najgorsze, czekałam, bo miałam mieć pobraną cytologię, której pani doktor ostatecznie mi nie pobrała, bo stwierdziła, iż nie przywykła, żeby dwójka dzieci siedziała w gabinecie, kiedy ona za parawanem ma mi pobierać wymaz. To takie niehigieniczne?! Dodam, iż kiedy chodziłam w ciąży do niej prywatnie, nigdy nic jej nie przeszkadzało...
Oczywiście czekających na wizytę pań po 60-tce i więcej – pełne ławy... Pomyślałam, iż te panie na emeryturze muszą być bardzo zajęte, iż nie mogą wziąć tych terminów do południa... bo przecież, po co... Jak lepiej wbijać, kiedy te bezczelne pracujące matki po przychodniach się kręcą...
Za moich czasów...
I jedna z nich nie omieszkała skomentować, iż może bym w końcu kazała dzieciom usiąść i się nie ruszać ani nie odzywać, bo ona już tego dłużej nie zniesie. Zapytałam więc ją uprzejmie, czego nie zniesie. Byłam na tyle dyplomatyczna, iż nie dodałam ironicznie 'jajka?'.
A pani odpowiedziała, iż dawniej dzieci to cicho siedziały. Wtedy jej już mniej miło, ale dosadnie odpowiedziałam, iż najwyraźniej już od dawna ma problemy ze słuchem, bo nie znam dzieci w tym wieku, które potrafią wysiedzieć i nic nie mówić przez 3 godziny. Więcej się co prawda do mnie już nie odezwała, ale czułam jej wzrok na sobie, pełen nienawiści... Jak ja, ta zła 'madka', mam prawo w ogóle dyskutować?
Dodam, iż moje dzieci w tamtym okresie były wręcz fantastyczne. Czytaliśmy w tej poczekalni, kolorowaliśmy (tak, zawsze torba pełna przydasi) i liczyliśmy różne rzeczy. Zero krzyków, zero elektroniki...
Matki pod ostrzałem
Przykro mi czasem tak zwyczajnie, iż kobieta kobiecie wilkiem... A zastanowiłaby się jedna z drugą babką, jak dzielna i silna musi być ta matka, iż zmęczona po pierwszym etacie, jedzie z dwójką na drugi koniec miasta w korku... I pewnie mogłaby pójść prywatnie, a nie na NFZ, skoro pracuje... Ale ma chyba też inne wydatki, a badać się musi, bo ma dla kogo żyć i jest za kogoś odpowiedzialna...
Tyle z moich uzewnętrznień... Bo matki to niekoniecznie te tylko na insta uśmiechnięte i zrelaksowane – matki często dostają po dupie... tak przypadkowo... tak niesprawiedliwie... I czy potrzebnie?" – kończy swój list nasza czytelniczka.
Jak myślicie: potrzebnie? Piszcie o waszych doświadczeniach i przemyśleniach na adres mamadu@natemat.pl lub bezpośrednio do mnie: karolina.stepniewska@mamadu.pl.