Wieczór w naszym przytulnym domu w Lublinie upływał spokojnie. Ja, Kinga, właśnie zmywałam naczynia po kolacji, mój mąż Marek grał z naszym synem Jackiem w warcaby, a młodsza córka Zosia układała lalki do snu. Nagle rozległo się pukanie do drzwi, i ten dźwięk stał się początkiem rodzinnego dramatu. Moja matka, Danuta, wtargnęła do naszego życia z oskarżeniami, które postawiły wszystko na głowie. Jej słowa o sumieniu i spadku wciąż dźwięczą mi w uszach, a niesprawiedliwość rozdziera serce.
Wymieniliśmy z Markiem spojrzenia – o tej porze nie spodziewaliśmy się gości.
— Może sąsiedzi? — zasugerował Marek i poszedł otworzyć.
Ale w progu stała moja matka, Danuta, z surowym wyrazem twarzy.
— Mamo? — zdziwiłam się. — Co się stało?
— Stało się i to jak! — odparła, kierując się stanowczo do kuchni. — Myślałam, iż sama się domyślisz, ale widzę, iż nie!
— O co chodzi? — zapytałam, czując rosnący niepokój.
— Jak twoje sumienie? — wyrzuciła z siebie. — Dzielić się nie zamierzasz?
— Dzielić? Czym? Mów wprost! — patrzyłam na nią zupełnie zbita z tropu.
Marek, wyczuwając, iż rozmowa nie będzie lekka, wrócił dyskretnie do Jacka, zostawiając nas sam na sam.
— Herbaty naleję? — zaproponowałam, próbując rozładować napięcie.
— Wody nalej — burknęła matka, a jej ostry ton nie wróżył niczego dobrego.
— Jak twoje sumienie? — powtórzyła, mrużąc oczy. — Kiedy się podzielisz?
— Mamo, naprawdę nie rozumiem. Mów już wreszcie! — zaczynałam tracić cierpliwość.
— Dostałaś spadek po cioci Halinie, a z rodziną dzielić się nie kwapisz! Chcesz wszystko zagarnąć? — wreszcie wybuchnęła.
Zamarłam. Dziewięć miesięcy temu moja ciotka Halina, siostra matki, zostawiła mi w spadku mieszkanie, działkę i oszczędności. To była jej decyzja, a ja uważałam ją za słuszną – przecież to ja opiekowałam się nią w ostatnich latach.
— Dlaczego mam się dzielić, skoro ciocia Halina wszystko zapisała mnie? — zaprotestowałam.
— Proszę cię bardzo! — oburzyła się matka. — Mieszkanie, działka, pieniądze – wszystko dla ciebie! A ja, między nami mówiąc, jestem jej siostrą, prawowitą spadkobierczynią! Tak, nie dogadywałyśmy się, ale to nie znaczy, iż wszystko ma trafić tylko do ciebie. A twoja siostra Ola? Dlaczego ona ma nie dostać nic?
— Mamo, zgodnie z prawem mogłabyś coś dostać tylko gdybyś była na emeryturze i utrzymywała się z jej pieniędzy. Ale przecież wciąż pracujesz! A Ola tu nie ma nic do rzeczy — odpowiedziałam spokojnie.
— Czyli wszystko sobie weźmiesz? — jej głos drżał z gniewu.
— A dlaczego nie? Kiedy Ola trzy lata temu wygrała w loterii sto tysięcy złotych, to przecież z nikim się nie podzieliła — przypomniałam.
— Nie porównuj! Sto tysięcy i twój spadek to zupełnie co innego! — odcięła się matka, zerwała z krzesła i bez pożegnania zatrzasnęła drzwi.
Zostałam sama w kuchni, wstrząśnięta. Ja i Ola, moja młodsza siostra, zawsze byłyśmy zupełnie różne. Ja, starsza o pięć lat, skończyłam medycynę, pracuję jako pediatra w prywatnej klinice. Ola zaraz po liceum wyszła za mąż, urodziła dwóch synów, Kacpra i Miłosza, i nigdy nie pracowała. Po ślubie zamieszkaliśmy z Markiem w domu, który wybudował z pomocą rodziców. Kiedy urodził się Jaś, a później Zosia, moja teściowa, Barbara, zajęła się wnukami, żebym mogła skończyć studia i zacząć pracę. Bez niej byśmy sobie nie poradzili.
Matka zawsze uważała, iż mnie wszystko przychodzi łatwo, a Oldze się nie wiedzie. Ola z mężem i dziećmi mieszka w rodzinnym domu, a wszelka pomoc rodziców idzie w jej stronę. Spadek po cioci Halinie stał się dla matki nie lada problemem. Sądziła, iż powinnam się podzielić z Olą i nie ustawała w próbach przekonania mnie.
— Kinga, powinnaś zrozumieć, iż oddać Oldze połowę to uczciwe i szlachetne — powtarzała.
— Dobrze, mamo, a co z waszym domem, w którym mieszkacie z tatą i Olą? Komu on przypadnie? — spytałam.
— To udział Oli, choćby na to nie licz — odparła.
— Dlaczego nie po równo? — oburzyłam się.
— Bo ty już masz dom! — odpowiedziała.
— To nie mój dom, tylko Marka! A co mi się należy? — próbowałam się z nią dogadać.
— Czego ci brakuje? Dom jest, dzieci rosną, teściowa pomaga. Czego jeszcze chcesz? — jej słowa ciąły jak nóż.
— Ale to wszystko nie wasza zasługa! Dom jest od Marka, z dziećmi pomaga Barbara. A wy? Kiedykolwiek zaopiekowałaś się Jasiem albo Zosią? Wszystko robiła teściowa, choćby rzuciła pracę dla nas! — nie mogłam powstrzymać emocji.
— My z ojcem cię wychowaliśmy — rzuciła matka.
— I Oldzę też, i wciąż jej pomagacie. A teraz chcecie odebrać mi to, co dostałam sprawiedliwie. Ile razy Ola odwiedzała ciocię Halinę, gdy była chora? Kto woził ją do lekarza? Ja, nie Ola! — mój głos się załamał.
— I co zamierzasz zrobić? — spytała matka.
— Działkę remontują Marek z tatą, latem Barbara pojedzie tam z dziećmi, a my będziemy dojeżdżać w weekendy. Co z mieszkaniem, jeszcze nie zdecydowaliśmy — odparłam.
— To niech Ola z rodziną tam zamieszka! Będą płacić rachunki — zaproponowała.
— Nie, mamo. jeżeli już wynajmować, to nie im. Mogliby wziąć kredyt, jeżeli chcą mieszkać osobno.
— A z czego mieliby spłacać? — zdziwiła się.
— Ola może zacząć pracować, chłopcy już duzi — odparłam.
— Gdzie ona ma pracować? Żadnego zawodu nie ma — wzruszyła ramionami.
— I w takim razie do emerytury ma siedzieć w domu?
— Nie każdy ma takie szczęście jak ty, z wykształceniem i pracą — odpowiedziała sarkastycznie.
— Szczęście? Harowałam na tych studiach! A Ola? Proponowałam jej technikum, ale wolała ślub. Ty ją wspierałaś. A teraz narzekasz? Wciąż może się uczyć, choćby na kursach.
— Jakie kursy? Ona jest w ciąży z trz— Znowu w ciąży? — westchnęłam, czując, jak cała ta sytuacja staje się jeszcze bardziej absurdalna.