Dlaczego mam ci dziękować? Przecież to wasze wnuczki! – Synowa zniszczyła wszystko, co było dobre.

newsempire24.com 4 dni temu

Nazywam się Wanda Kowalska, mam sześćdziesiąt dwa lata, mieszkam w Łodzi. Mam jednego syna – Mateusza. Kilka lat temu ożenił się z Kasią. Dziewczyna wydawała się sympatyczna, z dobrej rodziny. Jako matka starałam się nie wtrącać – to ich własna rodzina, ich zasady, ich sprawy. Na początku widywałyśmy się z Kasią tylko od święta. Nie narzucałam się, nie dawałam nieproszonych rad. Cieszyłam się, iż mój syn jest szczęśliwy.

Gdy urodziła się ich pierwsza córeczka, Zosia, sama zaproponowałam pomoc. Pamiętam, jak Kasia wyglądała na zmęczoną, z podkrążonymi oczami. Przychodziłam po swojej zmianie i zajmowałam się malutką, żeby młoda mama mogła choć trochę odpocząć. Kasia nie prosiła – to ja się zgłosiłam. Nie było mi trudno, to przecież moja wnuczka, moja krew.

Mama Kasi, nawiasem mówiąc, od początku nie spieszyła się z pomocą. Odwiedzała raz na kilka miesięcy, przynosiła pudełko czekoladek i wychodziła po godzinie. Żadnych pieluch, żadnej troski, żadnych nieprzespanych nocy. Ale nie powiedziałam ani słowa, żeby nie pokłócić się z Kasią. Myślałam – może nie może, może zdrowie nie pozwala, może praca. Cierpliwie znosiłam.

Gdy urodziła się druga dziewczynka, Hania, było jeszcze trudniej. Kasia już nie dawała rady, zwłaszcza pod koniec ciąży. Wtedy byłam u nich niemal codziennie – spacerowałam z Zosią, gotowałam, zmywałam naczynia, prasowałam ubranka. A potem… potem poprosili o niemożliwe.

Kasia miała wracać z urlopu macierzyńskiego. A dzieci nie miały z kim zostać. I wiecie, co wymyślili? Poprosili, żebym wzięła urlop bezpłatny – „na swoją wersję macierzyńskiego”, jak to ujęła synowa – żebym opiekowała się wnuczkami, podczas gdy oni pracują. Najpierw odmówiłam. Ale Mateusz, mój syn, tak błagał, iż serce mi się skruszyło. W końcu się zgodziłam.

Cały rok zajmowałam się wnuczkami. Czasem przywozili je chore – z gorączką, z kaszlem. Nocami nie spałam, w dzień bawiłam, karmiłam, prowadziłam na spacery, prałam, leczyłam. Pieniądze na jedzenie wydawałam swoje. Do apteki biegałam sama. Byłam tak zmęczona… Ale dalej pomagałam, bo myślałam: rodzina to wtedy, gdy wszyscy sobie pomagają.

Niedawno wspomniałam o remoncie. Mój dom dawno potrzebuje odświeżenia – tynk odpada, tapety odklejają się. Poprosiłam Mateusza i Kasię, żeby trochę pomogli – nie całą sumę, choćby część. I wtedy usłyszałam:
– Mamy dwoje dzieci, mamo, nie damy rady. Pieniędzy brakuje.
A ja nie wytrzymałam:
– Przecież ja cały rok wam pomagałam, za własne pieniądze wasze dzieci karmiłam! Może teraz wy trochę mi pomożecie?

Wtedy Kasia spojrzała na mnie ze zdumieniem i powiedziała:
– A w ogóle dlaczego mam ci za to dziękować? To przecież twoje wnuczki. Powinnaś to robić!

Jakby mnie ktoś obuchem w głowę uderzył. Stałam, nie wierząc własnym uszom. A mama Kasi, ta, która zawsze stała z boku – to nie babcia? Dlaczego nikt jej nie wyrzuca, iż nie pomaga?

Tego dnia podjęłam decyzję. Nie będę już ich „nianiastką z automatu”. Nie zabiorę dzieci, gdy będą chore. Nie będę gotować rosołu, prać skarpet i czytać bajek do północy. Jestem babcią, nie pomocą domową. Ja też jestem człowiekiem. Mam swoje potrzeby, swoje marzenia.

Teraz widzę wnuczki tylko wtedy, gdy mam na to ochotę. Syn oczywiście potem przyszedł, przepraszał, tłumaczył, iż Kasia źle się wyraziła, iż wybuchnęła. Ale to już… Nie ma znaczenia. Starczy mi.

Sama odłożę na remont. A niech teraz sami sobie radzą. Mam nadzieję, iż kiedyś Kasia zrozumie, iż wdzięczność to nie słabość. To szacunek. A bez niego nie ma prawdziwej rodziny.

Idź do oryginalnego materiału