30 listopada 2023
Dziś po raz kolejny przeglądam wspomnienia, które wciąż czają się w pamięci niczym stare fotografie w albumie. Ostatni rok był dla nas prawdziwym sztormem. Mama Jagody, moja żona, coraz częściej leżała w szpitalu w Krakowie, a gdy trafiła do oddziału onkologicznego, zostawiła dom pod opieką mnie i mojego brata, wujka Mariusza.
Mariusz, jak zwykle, wstawał o siódmej rano, a wracał dopiero po ósmu wieczorem, po ciężkiej zmianie w fabryce stali. W praktyce Jagoda była sama w domu, choć co jakiś czas wpuszczałem jej kilka złotych, by mogła kupić szkolny obiad. Resztę pieniędzy wydawała na najtańsze paczki makaronu, kaszę gryczaną, ziemniaki, a od czasu do czasu w kiełbaski w puszce, z których szykowała kolację.
Pamiętam, iż pod koniec listopada Jagoda wróciła ze szkoły i zastała wujka Mariusza w kuchni, skulonego na krześle z łokciami opartymi o kolana, patrzącego w podłogę. Gdy weszłam, podniósł głowę i powiedział cicho:
Jagodo, nasza mama już nie wróci.
Dziewczynka nie odpowiedziała, po prostu zamknęła drzwi na klucz i poszła do swojego pokoju. Miała trzynaście lat, a choroba, która ją zabrała, wydawała się nieodwracalna. Mimo to trzymała w sercu cichą nadzieję, iż jeszcze się zobaczą. Razem snuliśmy plany o tym, iż ukończy dziewiątą klasę i wstąpi do medycznego liceum. Mama często mawiała:
Będziesz dobrą pielęgniarką, córko, bo masz serce większe niż dłonie.
Jagoda nie płakała, po prostu patrzyła w nagie gałęzie brzozy, które rosły za oknem, i czuła, jak niepokój wypełnia każdy kąt jej mieszkania.
Następnego dnia zjawiły się ciocie: ciotka Wiktoria, ciotka Łucja i ciotka Halina, które przyjechały z Małopolski. Przeszukały szafki, przyniosły ze sobą kartoflówkę i kotlet, a potem spędziły wieczór, gotując na kuchence gazowej. Jagoda siedziała w pokoju, nie podnosiła łyżki.
Na pogrzeb przybyły jeszcze trzy kobiety i dwóch mężczyzn, których nikt z nas nie znał. Przy stole natychmiast ruszyła dyskusja:
Co zrobić z Jagodą? zapytał nieśmiało wujek Mariusz.
My z Kasią nie byliśmy małżeństwem, po prostu mieszkaliśmy razem, przyznał. Dlatego nie czuję się ojcem. Musimy opróżnić mieszkanie za dwa tygodnie, a ja nie poradzę sobie w dwupokojowym lokalu. Kto weźmie Jagodę pod swój dach?
Rozległa się cisza, w której milczały wszystkie trzy ciotki i dwie siostry zmarłej. W końcu ciotka Łucja przemówiła:
A co myślisz, Wiktorio? Jagoda jest twoją siostrzenicą, więc to ty powinnaś ją wychować.
To nie jest takie proste, odparła Wiktoria. Nie mam miejsca, a w domu mam już troje chłopców. Nie mogę przyjąć jeszcze jednej dzieciny.
Może ty, Halino, weźmiesz ją? zapytała ciotka Łucja. Dostaniesz zasiłek, a twoja córka Aneta ma dwanaście lat, więc będzie jej to towarzyszyć.
Nie! Właśnie wprowadziliśmy się z Pawłem. Nie chcę, żeby ktoś wtrącał się w nasze sprawy odparła Halina.
Nie potrzebuję pieniędzy, dodała Łucja. Dlaczego Ty, Wiktorio, nie chcesz podjąć się tej roli?
Jestem niepełnosprawna, nie dostanę pomocy, a do tego jestem najstarsza odpowiedziała Wiktoria.
Rozmowa rozpadła się bez rozwiązania. Jagoda siedziała w sąsiednim pokoju i słyszała, jak rodzina negocjuje o niej los. Zrozumiała, iż żadna z ciotek nie wykazała zainteresowania jej losem. Gdy rodzina schodziła po schodach, ciotka Halina mruknęła:
Gdybyśmy mieli własne mieszkanie, może byśmy coś zdziałali, ale teraz tracimy więcej, niż zyskamy.
W końcu, kiedy nadszedł termin opróżnienia lokalu, podjęto decyzję o umieszczeniu Jagody w miejscowym domu dziecka. Mariusz, przekazując dziewczynkę pracownikom, rzekł:
Nie żyw mnie uraza, nasze drogi się rozchodzą.
Pierwszego dnia w domu dziecka zjawiła się wysoka dziewczyna z gęstą kędzierzycą, którą nazywała się Zuzanna.
Jesteś nowa? zapytała. Jak masz na imię?
Jagoda odpowiedziałam.
Nie bój się, tutaj nie jest tak źle. Są dobrzy opiekunowie i tacy, co mają po prostu inną filozofię, ale nie ma tu nikogo naprawdę okrutnego podkreśliła.
Tu jest smutno, bo jest się samemu przyznałam. Jestem tu od miesiąca, trzymajmy się razem, będzie łatwiej. Nazywam się Zuzanna.
Zuzanna opowiedziała, iż jej rodzice żyją, ale zostali pozbawieni praw rodzicielskich i wraz z trzema braćmi zostali oddani do placówki. Ja, choć nie miałam własnych rodziców, poczułam wspólnotę.
Zuzanna pytała:
Masz braci?
Tak, trzech. Najmłodszy, Wojtek, jeszcze nic nie potrafi, a starsi ciągle mnie biżeli i zmuszali do gotowania i prania, kiedy mama nie trzymała się na nogach.
Rozmawialiśmy o przyszłości, o planach i marzeniach. Jagoda wyznała, iż chciałaby pójść do liceum medycznego, tak jak marzyła razem z matką. Zuzanna podkreśliła, iż jej przyjacielem jest prawo do stypendium, a ja zapewniłam ją, iż nie potrzebuje dodatkowych wsparć.
Kiedy w końcu ukończyłyśmy dziewiątą klasę, Jagoda dostała się na medyczny liceum i niedługo potem wynajęła małe, skromne mieszkanie w Krakowie. Była szczęśliwa, iż po raz pierwszy po latach w domu dziecka i akademiku miała własny pokój, własną kuchnię i łazienkę. Zawiesiła jasne zasłony, postawiła na parapecie geranium, położyła na stole kolorową podkładkę i kupiła dwie czerwone garnki z białymi kropkami oraz kilka sztućców.
Mieszkanie nie lśniło bogactwem, ale dawało poczucie bezpieczeństwa. Pewnego popołudnia, po zakończeniu zajęć praktycznych w szpitalu, kiedy szła na przystanek, usłyszała znajomy głos:
Jagodo, cześć! Pamiętasz mnie?
To była ciotka Halina, siostra mojej żony, którą kiedyś odrzuciła, by nie zakłócać własnego szczęścia rodzinnego.
Pamiętam odparłam. Byłaś kuzynką mojej mamy.
Nie wiedziałam, iż studiujesz. Przypadkowo usłyszałam, iż w konkursie medycznym wygrałaś! wyznała.
Zapytała o możliwość, by jej córka, Ania, zamieszkała ze mną do końca studiów, oferując podział czynszu i zakup jedzenia. Odrzuciłam jej propozycję, mówiąc, iż nie jestem już taką dobrą dziewczyną jak kiedyś i iż nie żałuję, iż mnie w domu dziecka wysłali. Odpowiedziałam:
Nie mam zamiaru odbierać nikomu szczęścia. Ja i Ania przetrwamy, bo przetrwałyśmy już wszystko.
Wsiadłam do autobusu, a Halina patrzyła za odjeżdżającym pojazdem, po czym odwróciła się i poszła w swoją stronę. To były ostatnie słowa, które usłyszałam od niej.
Patrząc wstecz, rozumiem, iż życie nie zawsze daje to, co chcemy, ale zawsze zostawia nam lekcję. Nauczyłem się, iż dobroć nie musi być bezgraniczna, a siła człowieka rodzi się w chwilach, gdy musi samodzielnie stanąć na własnych nogach. Ten zapis w pamiętniku przypomina mi, iż choćby najciemniejsze dni mogą przynieść jasne światło, jeżeli potrafimy podążać własną drogą.













