Dzisiaj postanowiłam coś napisać, bo serce mnie boli. Nazywam się Halina Nowak, mam sześćdziesiąt dwa lata i mieszkam w Krakowie. Mam jednego syna – Kamila. Kilka lat temu ożenił się z Dagmarą. Dziewczyna wydawała się porządna, z dobrego domu. Jako matka starałam się nie wtrącać – mają swoją rodzinę, swoje zasady, swoje sprawy. Na początku widywałyśmy się z Dagmarą tylko od święta. Nie narzucałam się, nie dawałam nieproszonych rad. Cieszyłam się, iż mój syn jest szczęśliwy.
Kiedy urodziła się ich pierwsza córeczka, Zosia, sama zaproponowałam pomoc. Pamiętam, jak Dagmara wyglądała – zmęczona, z sińcami pod oczami. Przychodziłam po swojej zmianie i zajmowałam się malutką, żeby młoda mama mogła chociaż trochę zregenerować siły. Dagmara nie prosiła – to ja się zgłosiłam. Nie było mi ciężko, w końcu to moja wnuczka, moja krew.
Jeśli o tym mowa, mama Dagmary od początku nie paliła się do pomocy. Odwiedzała raz na kilka miesięcy, przynosiła paczkę czekoladek i wychodziła po godzinie. Żadnych pieluch, żadnej troski, żadnych nieprzespanych nocy. Ale nic nie mówiłam, żeby nie psuć relacji z Dagmarą. Myślałam – może nie może, może zdrowie nie pozwala, może praca. Znosiłam to w milczeniu.
Kiedy przyszła na świat druga dziewczynka, Kinga, sytuacja stała się jeszcze trudniejsza. Dagmara już nie dawała rady, zwłaszcza pod koniec ciąży. Wtedy byłam u nich adekwatnie codziennie – spacerowałam z Zosią, gotowałam, zmywałam naczynia, prasowałam dziecięce ubranka. A potem… potem poprosili o niemożliwe.
Dagmara miała wracać do pracy, a dzieci nie miały z kim zostać. I wiecie, co wymyślili? Poprosili, żebym wzięła urlop bezpłatny – „na swojej głowie” – żebym siedziała z wnuczkami, podczas gdy oni będą pracować. Na początku odmówiłam. Ale Kamil, mój syn, błagał tak, iż serce mi zmiękło. W końcu się zgodziłam.
Cały rok zajmowałam się wnuczkami. Czasem przywozili je chore – z gorączką, z kaszlem. Noce bez snu, dnie pełne zabaw, karmienia, spacerów, prania, leczenia. Pieniądze na jedzenie wydawałam swoje. Do apteki biegałam sama. Byłam tak zmęczona… Ale dalej pomagałam, bo myślałam: rodzina to właśnie wsparcie, kiedy wszyscy sobie pomagają.
Nie tak dawno poruszyłam temat remontu. Moje mieszkanie od dawna wymaga odświeżenia – sufit się łuszczy, tapety odch”Teraz, gdy już nie pomagam tak jak kiedyś, wreszcie zrozumieli, iż moja pomoc nigdy nie była ich prawem, ale darem serca.”