Noże tobie jedno to po co? — Ty mnie chamem nazywasz?! Mnie? To ty najpierw zapomniałeś o oszczędnościach, potem o wszystkich przyzwoitościach, a teraz do mojego domu przyprowadzasz ciężarną i jeszcze żądasz większego pokoiku! Jak ci się podoba taka sytuacja, co, synku?
Halina mówiła ostro, ale szczerze. Nie atakowała — chciała po prostu się chronić.
Tymczasem Krzysztof chodził po pokoju jakby szukał lekkiej pozycji do ataku, wypatrywał słabości. Widać było, iż wcale nie uważa się za winnego.
…Wszystko zaczęło się dawno temu. Od dnia, kiedy Halina i Wiesław, niech w niebie odpoczywa, wprowadzili się do swojego pierwszego mieszkania. choćby bez łóżka. Zaczynali od dmuchanych materacy. Z czasem uzbierali na drugie mieszkanie, dla syna. Potem zbudowali domek letniskowy nad Zalewem Zegrzyńskim — z myślą, iż kiedyś na werandzie i w ogrodzie będą bawić się wnuki.
Ale Wiesław odszedł, gdy Krzysztof ledwo zaczął studia. Mąż zostawił Halinie wszystko: owoce ich wspólnej pracy, szczęśliwe wspomnienia i ostatnie źródło ciepła — ich syna.
Krzysztof skończył studia, wyprowadził się, ożenił. Halina doczekała się wnuka. Była szczęśliwa. Tylko iż po roku Krzysztof oznajmił, iż się rozwodzi.
— Nie dogadaliśmy się charakterami. Nie mogę z nią żyć — powiedział tak, jakby mówił o znalezionym szczeniaku. — No i się umówiliśmy… Skoro jestem ojcem, to dałem jej to mieszkanie. W zamian obiecała nie wnosić o alimenty.
Halina złapała się za głowę.
— No brawo, rycerzu. Z pustym w kieszeni. Przecież nie ty kupowałeś to mieszkanie — zbeształa go.
Już wtedy przeczuwała, iż za tę „szlachetność” zapłaci ona. I nie pomyliła się.
Wkrótce syn wrócił, już z nową żoną. I już w ciąży.
Prosili, żeby na jakiś czas u niej zamieszkali. Halina nie miała nic przeciwko. Na początku.
Starała się być miła. Gotowała, sama wymieniała ręczniki, rozwieszała ich ubrania na suszarce. choćby zostawiała dodatkowe porcje na kuchni — nagle gdyby Kinga zgłodniała.
Ale gwałtownie okazało się, iż wdzięczności nie będzie.
Kinga nie pracowała, tłumacząc, iż „w jej stanie to niemożliwe”. Halina nie dyskutowała, choć w głębi duszy się nie zgadzała.
— Na jej miejscu do siódmego miesiąca bym harowała — narzekała przyjaciółce Grażynie. — Mieszkania nie mają, Krzysiek zarabia średnie grosze. Powinna była wiedzieć, za kogo wychodzi. Powinna myśleć!
— Halinka, no zrozum ją, w końcu to ciężarna dziewczyna…
— Dziewczyna? Ja też rodziłam! Myśleć trzeba, zanim się latoro w brzuch zrobi. Nie jest chora, choćby nie ma mdłości. Po prostu wygodnie się urządziła. A jak myślisz, do kogo przybiegną, jak na wózek nie starczy?
— Poczekaj trochę, może się ułoży…
— Głupio wierzyć. Mieli być u mnie dwa miesiące, a tu już pół roku.
Sprzątać też musiała sama. W ich pokoju kurz leżał grubą warstwą. Naczynia po herbacie stały tygodniami, czerniejąc od osadu.
Halina znosiła to cierpliwie. Najpierw obserwowała, potem działała.
Krzysztof zaś jakby przeniósł się do innego świata. Wracał z pracy późno, w domu albo gapił się w telefon, albo klepał Kingę po brzuchu i szedł palić na ławkę pod blokiem. Gadał z sąsiadami, śmiał się głośno.
Pieniędzy nie przybywało.
— Mamo, a może zamienimy się pokojami? U nas choćby łóżeczka nie da rady postawić — rzucił pewnego dnia, jakby prosił o sól.
Halina na moment oniemiała. W jednej chwili przypomniała sobie, jak z Wiesławem wybierali tapety, jak on nazywał ich dom „twierdzą”.
A teraz ktoś burzył tę twierdzę i bezwstydnie budował własne gniazdo z gruzu.
— Do porodu cztery miesiące. Mieliście być tymczasowo, nie na stałe, prawda?
Spuścili wzrok. I stało się jasne — to koniec. Już się tu rozgoszcili.
Syn próbował jeszcze kilka razy. Halina nie ustępowała.
W końcu padło:
— A może sprzedamy domek nad zalewem? Wystarczy na wkład własny.
Halina aż w sercu zastygła. To już nie była prośba. To był rozkaz.
— Krzyśku, całe życie na ten dom harowaliśmy. Twój ojciec projektował go nocami. Nie sprzedam go, bo ty nie umiesz dbać o nic.
— No ale po co ci on? Jesteś sama. A tak wzięlibyśmy kredyt, żyli osobno…
Halina poczuła ukłucie. Brak Wiesława wciąż bolał jak świeża rana.
— Myślałem, że… no wiesz… sama nie dasz radę go utrzymać.
Zapadła cisza. Halina zrozumiała — wyssą z niej wszystko. A co z nią będzie, gdy odda i dom, i mieszkanie?
Nic dobrego. Krzysztof rozda cudzą pracę, a ona zostanie z niczym.
— Macie trzy dni, żeby się wyprowadzić — powiedziała lodowato. — Gdzie chcesz. Z ciążą, łóżeczkiem i kredytem. Koniec.
Zrobiło się cicho. Bardzo cicho. Przez miesiąc nie odezwał się choćby SMS-em.
Halina zaczęła lepiej spać. Rano nie słyszała szurania, narzekań Kingi na zgubione rzeczy.
Ale wstawanie stało się trudniejsze.
W kuchni było pachnąco i… pusto. Mleko kwaśniało, bo nikt go nie pił. Telewizor stał wyłączony.
W piątki jeździła nad Zalew. Śnieg jeszcze leżał, ale słońce mocniej witało wiosnę. Gdy przekroczyła próg domku, serce zabiło szybciej — ten zapach drewna, w którym wciąż żył Wiesław.
— Będziemy tu żyć, Halinko. Może kiedyś z wnukami. — jego słowa wisiały w powietrzu.
Siedziała godzinę na werandzie, przypominając sobie ich kłótnie o kolor okiennic, o to czy wycię starą jabłonkę. On chciał zostawić.
Teraz to drzewo może było jedyne, co jeszcze wyda prawdziwe owoce.
Spotkała sąsiadkę, Bronkę.
— Widziałam twoich. Krzyś u kolegi na budowie dorabia. Mieszkają u tej przyjaciółki Kingi. Brzuszek już duży.
Halina skinęła głową, spojrzała w niebo i nic nie odpowiedziała. „Cudzych spraw…” — pomyślała. A potem westchnęła. Kiedy syn stał się dla niej „cudHalina wróciła do domu, zaparzyła herbatę i usiadła w fotelu, wiedząc, iż czasem największa miłość to ta, która pozwala komuś upaść, by sam się podniósł.