Przypominam sobie ten dzień, gdy wróciłam do domu po ciężkiej pracy, a w salonie stała moja teściowa, Anna Nowak, rozpakowująca swoje rzeczy z walizki. Zamarłam, nie wierząc własnym oczom. Gdyby to była komedia, pewnie bym się zaśmiała, ale to było moje życie, a wtedy nie było mi do śmiechu. Jak się okazało, postanowiła “pomieszkać u nas kilka tygodni”, żeby “pomóc” z dzieckiem i domem. Według niej, jak widać, nie radziłam sobie.
Moja teściowa to kobieta z charakterem, ale nauczyłam się przymykać oczy na jej dziwactwa. Jednak mój mąż, Jan, zupełnie mnie tym razem zaskoczył. Podszedł do mnie z poważną miną i rzucił: “Dlaczego twoja matka może u nas tygodniami mieszkać, a moja nie?” Omal nie udusiłam się ze złości. Moja mama mieszka w innym mieście, setki kilometrów od Warszawy, i odwiedza nas raz na pół roku. A jego matka? W sąsiedniej dzielnicy, dziesięć minut drogi, i przychodzi, kiedy jej się podoba!
Anna Nowak nigdy nie pracowała. Miała dyplom, ale jej mąż, teść, uważał, iż miejsce kobiety jest w domu, przy garach i z dziećmi. Nie sprzeciwiała się. Jej życie kręciło się wokół rodziny, a ściślej – wokół Jana, ich jedynego syna. Marzyła o dużej rodzinie, ale po trudnym porodzie nie mogła już mieć dzieci. Całą swoją miłość, do ostatniej kropli, wylała na syna. Jak on nie utonął w tej nadopiekuńczości, to dla mnie zagadka. Ale choćby teraz, gdy ma już siwe włosy, ona wciąż traktuje go jak niemowlę.
Z powodu jej natrętności kłóciłam się z Janem bez końca. Uważała, iż prowadzę dom “nie tak”, iż moja praca przeszkadza rodzinie, iż za mało uwagi poświęcam synowi i mężowi. Ja zaś nie miałam zamiaru znosić jej ciągłych rad i prób organizowania wszystkiego po swojemu. Dobrze, iż mieliśmy własne mieszkanie – dzięki pomocy moich rodziców, którzy wsparli nas finansowo. Urządziliśmy je po swojemu, zrobiliśmy remont, bez kredytu. Ale, jak na złość, znaleźliśmy je dwa kroki od teściowej. Zbieg okoliczności? Raczej przekleństwo.
Na początku przychodziła codziennie. Jan zmęczył się tym tak samo jak ja, a teść narzekał, iż nie ma kto podać mu obiadu. Wtedy ograniczyła się do weekendów. Ale po narodzinach naszego syna, Łukasza, wszystko zaczęło się od nowa. Od rana do wieczora była u nas: prała pieluchy, gotowała kaszkę, uczyła mnie, jak “prawidłowo” przewijać. Byłam na granicy wytrzymałości. Pewnego dnia nie otworzyłam jej drzwi – wtedy urządziła awanturę i groziła, iż wezwie policję! Jan próbował z nią rozmawiać, ale wystarczało to na tydzień, po czym znów zaczynała się wtrącać ze swoimi “eksperckimi” radami.
Moja mama, Halina Kowalska, mieszka daleko, w Poznaniu, i wciąż pracuje. Przyjeżdża dwa razy do roku i oczywiście zostaje u nas – nie do hotelu ma jechać! Wtedy teściowa wpada w szał zazdrości. “Ty ze swoją matką jesteś jak z przyjaciółką, a z moją – jak z obowiązku!” – wyrzucał mi Jan, ulegając jej narzekaniom. Próbowałam wytłumaczyć: “Moja mama bywa tu dwa razy w roku, a twoja niemal codziennie! I moja nie wtrąca się w nasze życie, w przeciwieństwie do twojej!” Ale on tylko się obrażał.
Ostatni wybryk teściowej był dla mnie szokiem. Wróciłam do domu, a ona, jak gdyby nigdy nic, wieszała swoje sukienki w naszej szafie. Okazało się, iż teść wyjechał na ryby, więc postanowiła “skorzystać z okazji”, by “uratować” naszą rodzinę przed moim “bałaganem”. Omal nie eksplodowałam. W kuchni, ledwo powstrzymując gniew, rzuciłam się na męża: “O co tu chodzi? Kto dał jej prawo do takich rzeczy?”
Wzruszył ramionami: “Mama chce pomóc. Co w tym złego?”
“Nie chcę jej pomocy! Wtrąca się we wszystko, przestawia rzeczy, mówi mi, jak mam żyć!” – syczałam, zaciskając pięści.
“A twoja matka u nas mieszka i ja nic nie mówię! Dlaczego moja nie może?” – odciął się.
Straciłam cierpliwość: “Jeśli jutro rano twoja matka wciąż tu będzie, zabiorę Łukasza i pojadę do mojej mamy. A potem wniosę o rozwód. Mam dość tego cyrku. Wybieraj: ja czy ona!”
Jan patrzył na mnie jak na wroga. Ale ja nie żartowałam. Nie mogłam dłużej żyć pod jarzmem jego matki, która dusiła naszą rodzinę swoją “troską”. jeżeli nie postawi jej granic, odejdę. I to nie groźba – to wołanie o pomoc.