Wróciłam do domu po długim dniu, a w salonie — teściowa, Anna Kowalska, rozkłada swoje rzeczy z walizki. Zamarłam, nie wierząc własnym oczom. Gdyby to była komedia, pewnie bym się uśmiała, ale to moje życie i nie było mi do śmiechu. Okazało się, iż postanowiła „zostać u nas na parę tygodni”, żeby „pomóc” z dzieckiem i domem. Według niej, jak się okazało, nie radzę sobie.
Teściowa to kobieta z charakterem, ale nauczyłam się przymykać oko na jej dziwactwa. Jednak mój mąż, Krzysztof, zupełnie mnie dobił. Podchodzi z poważną miną i rzuca: „Dlaczego twoja matka może u nas tygodniami mieszkać, a moja nie?”. Omal nie udusiłam się z oburzenia. Moja mama mieszka w innym mieście, setki kilometrów od Krakowa, i odwiedza nas co pół roku. A jego matka? W sąsiedniej dzielnicy, dziesięć minut drogi, i wpada, kiedy jej się podoba!
Anna Kowalska nigdy nie pracowała. Ma dyplom, ale jej mąż, teść, zawsze wierzył, iż miejsce kobiety jest w domu, przy garach, z dziećmi. I nie protestowała. Jej życie kręciło się wokół rodziny, a dokładniej — wokół Krzysztofa, ich jedynego syna. Marzyła o dużej rodzinie, ale po trudnym porodzie nie mogła już zajść w ciążę. Całą swoją miłość, do ostatniej kropli, wylała na syna. Jak on nie utonął w tej nadopiekuńczości — to zagadka. Ale choćby teraz, gdy ma już siwe włosy, ona wciąż traktuje go jak niemowlaka.
Przez jej natrętność ciągle się z Krzysztofem kłócimy. Uważa, iż prowadzę dom „nie tak”, iż moja praca psuje rodzinę, iż za mało uwagi poświęcam synowi i mężowi. Ja nie zamierzam znosić jej ciągłych rad i prób przerabiania wszystkiego po swojemu. Na szczęście mamy własne mieszkanie — dzięki moim rodzicom, którzy pomogli z wkładem własnym. Urządziliśmy je po swojemu, zrobiliśmy remont, obyło się bez kredytu. Ale, jak na złość, znaleźliśmy się dwa przystanki od teściowej. Przypadek? Raczej przekleństwo.
Na początku wpadała codziennie. Krzysztof miał jej dosyć tak samo jak ja, a teść narzekał, iż nie ma go kto nakarmić obiadem. W końcu ograniczyła się do weekendów. Ale po narodzinach naszego syna, Kuby, wszystko zaczęło się od nowa. Od rana do wieczora była u nas: to pieluchy prała, to kaszkę gotowała, to uczyła mnie, jak „właściwie” przewijać. Byłam na granicy. Raz nie otworzyłam jej drzwi — wybuchła awanturą i groziła wezwaniem policji! Krzysztof próbował z nią rozmawiać, ale starczało jej na tydzień, po czym znów leciała ze swoimi „eksperckimi” radami.
Moja mama, Barbara Nowak, mieszka daleko, w Poznaniu, i jeszcze pracuje. Przyjeżdża co pół roku i oczywiście zostaje u nas — nie będzie przecież nocować w hotelu! Wtedy teściowa dostaje białej gorączki z zazdrości. „Z twoją matką jesteś jak z przyjaciółką, a z moją — jakbyś musiała!” — wyrzucał mi Krzysztof, ulegając jej narzekaniom. Próbowałam tłumaczyć: „Twoją matkę widuję prawie codziennie, a moją dwa razy w roku! I moja nie wtrąca się w nasze życie, w przeciwieństwie do twojej!”. Ale on tylko się obrażał.
Ostatni wybryk teściowej był dla mnie szokiem. Wracam do domu, a ona, jak gdyby nigdy nic, układa swoje sukienki w szafie. Okazało się, iż teść wyjechał na ryby, a ona postanowiła „skorzystać z okazji”, by „uratować” naszą rodzinę przed moim „bałaganem”. Omal nie eksplodowałam. W kuchni, ledwo powstrzymując złość, rzuciłam się na męża: „O co tu chodzi? Kto jej na to pozwolił?”.
Wzruszył ramionami: „Mama chce pomóc. Co w tym złego?”.
„Nie chcę jej pomocy! Wszędzie się wtrąca, przestawia rzeczy, mówi mi, jak mam żyć!” — syczałam, ściskając pięści.
„A twoja matka u nas mieszka, a ja nic nie mówię! Dlaczego moja nie może?” — odciął się.
Straciłam cierpliwość: „Jeśli jutro rano twoja matka będzie tu dalej, biorę Kubę i jadę do mojej mamy. A potem rozwód. Mam dość tego cyrku. Wybieraj: ja czy ona!”.
Krzysztof patrzył na mnie jak na wroga. Ale nie żartowałam. Nie dam rady dłużej żyć pod butem jego matki, która dusi naszą rodzinę swoją „troską”. jeżeli nie postawi jej do pionu — odejdę. To nie groźba, to wołanie o pomoc.