– Do kogo idziesz?

twojacena.pl 3 godzin temu

Dziennik, 15 maja 2024

Siedzę na ławce przed domem, zalana słonecznym światłem, i rozkoszuję się pierwszymi ciepłymi dniami. Wreszcie nadeszła wiosna. Tylko Panu Bogu wiadomo, jak przetrwałam tę zimę.

Nie przeżyję już kolejnej pomyślałam z ulgą, wzdychając. Nie bałam się już odejścia. Wręcz przeciwnie czekałam na ten moment. Od dawna odłożyłam pieniądze na pogrzeb, kupiłam choćby nową suknię. Nic już mnie nie trzymało na tym świecie.

* * *

Kiedyś miałam wielką rodzinę męża, Franciszka, wysokiego, silnego mężczyznę, i czworo dzieci: trzech chłopców i dziewczynkę. Żyliśmy zgodnie, pomagaliśmy sobie, rzadko się kłóciliśmy. Dzieci dorastały i rozleciały się jak ptaki.

Dwaj starsi synowie poszli na studia, a potem rozjechali się do różnych miast do pracy. Średni, który w szkole nie radził sobie najlepiej, zajął się biznesem i wyjechał za granicę, gdzie został na stałe. Córka też nie pozostała w rodzinnej wsi poleciała do Warszawy i niedługo wyszła za mąż.

Na początku dzieci często nas odwiedzały. Pisały listy, a gdy pojawiły się telefony komórkowe, zaczęły dzwonić. Potem przyszły wnuki. Co jakiś czas pakowałam starą, zniszczoną walizkę i jechałam do któregoś z dzieci jako opiekunka.

Z czasem i wnuki wyrosły z babcinej opieki. Coraz rzadziej mnie wzywały, coraz rzadziej dzwoniły. A o przyjeździe w odwiedziny dzieci zupełnie zapomniały nie było czasu. Praca, rodzina, własne dorastające dzieci.

Jedynym powodem, by wrócić do rodzinnego domu, była wiadomość o śmierci ojca Franciszka. Wydawało się, iż taki wysoki, zdrowy mężczyzna dożyje setki. Ale życie potoczyło się inaczej.

Po pogrzebie dzieci się rozjechały. Na początku dzwoniły do matki, ale z czasem i te rozmowy ucichły.

Próbowałam sama dzwonić, ale gwałtownie zrozumiałam, iż nie mają dla mnie czasu. I tak żyłam przez ostatnie dziesięć lat. Raz do roku któreś z dzieci o mnie przypomniało i dzwoniło wtedy przez tydzień chodziłam z uśmiechem na twarzy.

Pewnego dnia, gdy tak siedziałam na ławce i rozmyślałam, usłyszałam:

Dzień dobry, ciociu Marianno! Za płotem stał młody chłopak i uśmiechał się radośnie. Nie poznaje mnie ciocia?

Zmrużyłam oczy:

Krzysiek? To ty?

Tak, ciociu! ucieszył się i wszedł na podwórko.

Krzysiek był synem sąsiadów, którzy nie potrafili przeżyć dnia bez awantur. Ile go pamiętałam zawsze był głodny. Z litości go dokarmiałam, oddawałam ubrania po dzieciach i pozwalałam spać, gdy rodzice urządzali kolejną pijacką bijatykę.

Nie długo wytrzymali w takim życiu rodzice Krzyśka. Odeszli. Chłopca zabrano do domu dziecka, a potem ślad po nim zaginął. Bardzo za nim tęskniłam.

Gdzie byłeś tak długo, Krzysiu? ucieszyłam się.

Najpierw w domu dziecka, potem poszedłem do wojska, a później się uczyłem. Teraz wróciłem do rodzinnej wsi. Będę ją odbudowywał!

Co tu już odbudowywać? machnęłam ręką. Wszyscy wyjechali.

Nic nie szkodzi! Jakoś to będzie!

I tak rozpoczęło się moje nowe życie. Krzysiek zatrudnił się u Kowalskiego, największego rolnika w okolicy. W wolnym czasie naprawiał swoją starą chałupę po rodzicach, a i o mnie nie zapominał pomagał w gospodarstwie. Znów się ożywiłam. Nazywałam go synkiem. Tak minęły trzy lata.

Wyjeżdżam, ciociu powiedział pewnego dnia, jakby przepraszając. Kowalski zupełnie oszalał. Każe pracować, a płacić nie chce. Jadę na zarobek. Nie gniewaj się!

Co ty, Krzysiu, o jakim gniewie mowa? Jedź z Bogiem!

Znów zostałam sama. Czasem samotność ściskała za gardło. Tak mijały dni w oczekiwaniu na koniec. Ale coś jednak trzymało mnie przy życiu.

* * *

Dzień dobry, ciociu Marianno! usłyszałam znajomy głos. Spojrzałam na płot i zobaczyłam znajomą twarz.

Krzysiek? To ty naprawdę?

Ja, ciociu! Wysoki, elegancko ubrany mężczyzna wszedł na podwórko. Wróciłem! Na dobre!

Ojej, jaka radość! zakrzątałam się. Wchodź, Krzysiu! Zaraz nastawię herbatę!

Herbatka to dobry pomysł! roześmiał się. Tylko najpierw wpadnę do domu. Nie wiedziałem, iż cię zastanę, nie wziąłem prezentów!

Pół godziny później siedzieliśmy przy stole, pijąc herbatę z pięknych, starych filiżanek, i nie mogliśmy się nagadać.

Już się pakowałam na tamten świat, Krzysiu ocierałam łzę.

Oj, ciociu, choćby nie myśl! pogroził mi palcem. Teraz będziemy żyć, jak królowie! Zarobiłem trochę grosza, teraz rozkręcę własne gospodarstwo! Jeszcze ciocia tu pożyje!

Gospodarze! Jest ktoś w domu? dźwięczny głosik przerwał naszą idyllę. Wyjrzałam przez okno i zobaczyłam dziewczynę w krótkim płaszczyku i butach na obcasach.

Do kogo, moje dziecko? wyszliśmy z Krzysiem na ganek.

Do pani Marianny! Jestem wnuczką, a adekwatnie prawnuczką. Córką Aleksandra, najstarszego syna pani Marianny.

Wymieniłam z Krzysiem spojrzenia.

Dzwoniłam, ale telefon był wyłączony! Więc przyjechałam na próbę!

No to proszę! zaprosiłam zdezorientowana, a Krzyś podbiegł i wziął jej walizkę.

Patrzyliśmy, jak Weronika z apetytem zajadała się ciastem i opowiadała o sobie.

Nie lubię miasta. Chcę żyć na wsi! Ale rodzice nie rozumieją. Dziadek Aleksander zaproponował, żebym u was pomieszkała. Mówi, iż jak spróbuję życia na wsi, to mi przejdzie! Dzwonił, tata też. I ja. Ale nie mogliśmy się dodzwonić. Przepraszam! Nie będę ciężarem! Mam pieniądze! I przywiozłam prezenty od taty i dziadka! Zostanę do sesji studiuję zaocznie i wrócę!

Mieszkaj, ile chcesz! w końcu

Idź do oryginalnego materiału