Przekraczają granice dzieci i rodziców
Żyjemy w czasach, kiedy w Polsce rodzi się coraz mniej dzieci. Z jednej strony mówi się dziś o nich dużo – o tym, żeby je wspierać, nie krzyczeć, szanować ich emocje. Rozmawia się o tym, jak wspierać młodych, by chcieli zakładać rodziny i wychowywać dzieci. Ale wystarczy pójść na spacer z maluchem albo wejść z nim do sklepu czy restauracji, by zderzyć się z rzeczywistością: dzieci w przestrzeni publicznej są niemile widziane.
Mają nie płakać, nie krzyczeć, nie biegać, nie marudzić. A najlepiej w ogóle ich nie mieć przy sobie, bo są "niewychowane", "niedopilnowane", "rozwydrzone" i mają czelność okazywać swoje emocje. Tymczasem często te same osoby, którym przeszkadza dziecięcy śmiech czy płacz, nie mają żadnego problemu z przekraczaniem granic – zarówno dzieci, jak i ich rodziców. Zagadują, komentują, oceniają, a dodatkowo zaczepiają maluchy.
Bywa, iż zupełnie obcy ludzie potrafią bez pytania dotknąć dziecka – szczególnie jeżeli jest małe i siedzi/leży w wózku i samo nie zareaguje (np. odsunięciem się) na zbyt pewne zachowanie obcych. W portalu Threads użytkowniczka o nicku missingdream2 napisała o takiej właśnie sytuacji z perspektywy rodzica:
"Jestem w sklepie, przy kasie. Pakuję zakupy i będę płacić. Obok w wózku siedzi mój synek. Od tyłu tegoż wózka podchodzi mężczyzna, który najwyraźniej chce coś od kasjerki, kiedy ja skończę się pakować, więc czeka. Zaczyna zagadywać moje dziecko, po czym wyciąga rękę i dotyka Jego twarzy. Ja odruchowo jedną ręką przyciągam wózek do siebie, a drugą wyciągam i dotykam twarzy tego faceta. Chłop zastygł, patrzy na mnie zdębiały. Pytam, czy fajnie tak? Bo mój syn jeszcze nie mówi i nie powie, iż nie chce być dotykany przez obcych, ja tego też sobie nie życzę. Mówi, iż nie pomyślał" – opisuje sytuację mama malucha.
Dla niektórych to żadne przekraczanie granic
W komentarzach – co niestety wiele mówi o naszej zbiorowej świadomości – pojawiło się mnóstwo głosów krytykujących autorkę: iż przesadza, iż histeryzuje, iż "przecież nic się nie stało", bo to taki miły odruch i gest sympatii. I właśnie to pokazuje, iż wciąż jako społeczeństwo mamy ogromny problem z rozumieniem i respektowaniem granic. Bo co, jeżeli dziecko ma zaburzenia lub problemy rozwojowe i zdrowotne i taki gest wywoła w nim negatywną reakcję? To jego rodzice/opiekunowie będą musieli sobie z tym radzić.
Dorośli nie rozumieją, iż dziecko to nie maskotka do pogłaskania. Że nie każda interakcja jest mile widziana. Że jeżeli rodzic stoi obok, wypada najpierw zapytać, a najlepiej – po prostu zostawić dziecko w spokoju.
Wielu dorosłym brakuje podstawowej refleksji: iż to, co dla nich jest "urocze" albo "niewinne", dla dziecka może być niepokojące, a dla rodzica – stresujące. Bo to nie jest miłe, kiedy obcy człowiek komentuje zachowanie twojego dziecka, kiedy szepcze mu coś do ucha, kiedy sięga ręką do jego twarzy. Dzieci nie są wspólnym dobrem publicznym. Mają prawo do swoich emocji – i do swojej przestrzeni. I czas, żebyśmy to jako społeczeństwo naprawdę zrozumieli.